"Ludzie są jak góry lodowe. Pod powierzchnią kryje się cała masa niedopowiedzeń, cierpienia i tajemnic. Tak naprawdę nikt nie jest tym, na kogo wygląda."
Zima. Pireneje. Wokoło tylko śnieg i góry. I coś jeszcze... Tajemnice sprzed lat, które zaczynają stopniowo wychodzić na wierzch i odkrywają mroczne oblicze pozornie urokliwego miasteczka - Saint-Martin. Klimat tej historii od samego początku jest determinowany przez miejsce wydarzeń, dlatego czytelnik może czuć się niepewnie w tej mrocznej, dusznej, ciasnej i rażącej bielą w oczy przestrzeni.
Wszystko zaczyna się od niekonwencjonalnej zbrodni na koniu, do której zbadania zostały wyznaczone siły policji i żandarmerii. Chwilowe traktowanie historii z przymrużeniem oka staje się zupełnie poważne, gdy ginie człowiek... Śledztwo prowadzą komendant Martin Servaz - czterdziestoletni rozwodnik walczący z własnymi demonami z przeszłości oraz kapitan Irene Ziegler - silna kobieta o wielu talentach i wielu tajemnicach.
Intryga rozwija się powoli, pytania stopniowo nagromadzają, atmosfera zagęszcza. Kolejne furtki otwierają się, a drogi zaczynają prowadzić w różne miejsca... To do Instytutu, w którym trzymani są najgroźniejsi zbrodniarze z Europy (chorzy psychicznie), którego szefem został dość podejrzany człowiek imieniem Xavier i do którego trafiła ze Szwajcarii młoda i ciekawska pani psycholog Diane Berg. To do starego ośrodka kolonijnego znajdującego się opodal, opustoszałego dziś, a kiedyś odwiedzanego przez większość dzieciaków z miasteczka, których rodziców nie było stać na wakacje.
Silnym punktem tej historii są bohaterowie, a w szczególności wspomniani wcześniej Servaz i Ziegler. Intrygująca jest też postać największego zbrodniarza - Juliana Hirtmanna, którego DNA znaleziono przy ciele konia. Moją osobistą sympatię zyskał podwładny Servaza, Vincent Esperandieu - dobrze ubrany, piekielnie inteligentny, o szerokich kontaktach miłośnik technologicznych nowinek i świetnej muzyki, a także mąż i ojciec posiadający rodzinę jak z obrazka... Wiele obiecywałam sobie po postaci Xaviera, ale mam wrażenie, że jego wątek został niezakończony i właściwie trochę o nim zapomniano. Nieco bezbarwna i nie pogłębiona psychologicznie wydawała mi się ponadto Diane Berg...
W tej opowieści każdy skrywa jakieś tajemnice, nic nie jest pewne. I choć jedną z niewiadomych udało mi się szybko rozszyfrować, to w najważniejszej kwestii - wytypowania mordercy - byłam przez długi czas w błędzie, co bardzo mnie cieszy, bo przecież cóż by to był za kryminał, gdyby tak łatwo dało się go rozwikłać? Książka jest napisana przejrzystym językiem, dobrze zredagowana (błędy można policzyć na palcach jednej ręki), porusza ciekawe i trudne tematy (choć szkoda, że szpital psychiatryczny nie został bardziej wykorzystany), ma intrygujących bohaterów i po prostu sprawia, że nie sposób się od niej oderwać póki nie przeczyta się ostatniej strony.
"Bielszy odcień śmierci" został okrzyknięty najlepszym kryminałem 2011 roku we Francji, co jest o tyle zaskakujące, że to debiut autora - Bernarda Miniera. Trudno uwierzyć, że tak znakomicie dopracowana powieść, tak świetnie poprowadzona intryga jest dopiero początkiem możliwości pisarza. Tym bardziej z niecierpliwością będę oczekiwać jego następnej książki. Kto wie, może spotkam ponownie swojego starego znajomego - Servaza?