Być może jestem ignorantką, ale sięgnęłam po „Obsydianowe serce” autorstwa Ju Honich, ponieważ spodobała mi się okładka. Zamieszczona na niej była także informacja „Powieść gotycka z dozą czarnego humoru i szczyptą steampunku”. Nie miałam wampirzego (bladego) pojęcia o co chodziło i właściwie cały czas nie jestem tego świadoma. Nawet nigdy przez myśl mi nie przeszło, żeby to sprawdzić. Cały czas jednak jestem o jeden krok przed wami. Wiem jak wygląda powieść napisana w ten sposób. Sadystycznie zapowiem jeszcze, że dawno nie czytałam tak dobrej książki. Było warto zarwać kilka nocy.
„Obsydianowe serce łączy to, co najlepsze w romansie historycznym i fantastyce”. W ten sposób książkę komentuje Tanya Huff. Chociaż nie wiem kim jest ta kobieta, przyznaję jej rację. Autorka we wspaniały sposób zbiera najlepsze elementy obu gatunków, aby spektakularnie stworzyć niezwykłą fabułę. Bieg historii nadaje doskonała akcja i świetnie wykreowani bohaterowie.
Akcja toczy się w XVIII wiecznym Monachium, a precyzując – w luksusowym hotelu. Znika bowiem tajemniczy artefakt, który posiada ogromną moc. Pozwala zmienić rzeczywistość. Na poszukiwania zaginionego rękopisu wyruszają dzielni oficerowie bawarskiego króla. Niestety ów artefakt, w niektórych kręgach jest tylko tajemnicą poliszynela. Wiele osób pragnie zdobyć zwój. Jedni dla dobra ogółu, inny myśląc tylko o bogactwie i władzy. Jest jeszcze ktoś. Osoba, chcąca za pomocą artefaktu zmienić świat na obraz własnej mrocznej wyobraźni.
Powieść historyczna zawsze miała dla mnie to „coś”. Fantastyka ma własne miejsce w moim sercu. Ju Honisch pisząc tą powieść zdobyła we mnie ogromnego sprzymierzeńca. Osoba, która potrafi w jednym zdaniu zmieścić ”…to nie przystoi damie”, oraz „Si to – nie bagatela – złe stworzenia” w ten sposób, aby czytelnik nie miał wrażenia zgrzytu, a wypowiedź posiadała płynność, zasługuje na oklaski na stojąco.
Przez fabułę przewija się mnóstwo postaci. Główna rola kobieca przypadła Miss Corrsande Anthei Jarrencourt. Młodej damie, która przybyła do malowniczego miasta w poszukiwaniu dobrej partii na męża. Niestety zbieg okoliczności i sekrety rodzinne skażą ją na gwałtowną zmianę planów. Odważna panna, gardząca nieporadnością nie będzie długo wzdychać za wymarzonym rycerzem. Postanowi wziąć sprawy w swoje ręce i postawić na swoim.
Jednak najbardziej odpowiada mi postać Cersie. Śpiewaczka operowa, która za prośbą króla jest włączona w zawikłane śledztwo, wprowadzi wiele zamieszania, tak samo jak śmiechu i radości. Wyrafinowane potrafiąca kierować męskimi umysłami, z wdziękiem będzie się oburzać w stosownej chwili. Kochająca dostojne życie i szukająca tego jedynego. Może to właśnie przełomowy moment w jej życiu? Dzięki niej mamy możliwość z zapoznaniem się z kilkunastoma francuskimi zwrotami, które na pewno nie są passe.
W książce występuje mnóstwo gentelmanów. Bodajże jednym z nich jest Pułkownik Delacroix, niestety nawet jego towarzysze wahają się w tej kwestii. Porywczy mężczyzna, chowający pod warstwami opanowania i zimna wielkie serce, zna zasady panującej etykiety tylko… z nich nie korzysta. Z czasem coraz więcej dowiadujemy się o jego przeszłości, która jest spowita w mroczne cierpienia. Przyjechał złapać potwora, zagrażającego reszcie świata. Na miejscu w głębi serca odkryje, że może powrócić z czymś innym. Tym razem ważnym dla niego…
Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie.Ostatnio popadam w samozachwyt, że mam tak dobry gust ;-) To sama przyjemność zagospodarować troszeczkę czasu, żeby przeczytać przynajmniej rozdział powieści takiej jak ta. Mamy możliwość obserwować bezpardonową walkę, rozgrywającą się na ponad czterystu czterdziestu stronach powieści, która potrafi zrodzić wiele uczuć. Płomienna miłość pomiędzy trójką bohaterów, nienawiść jednego, który chce mieć wszystko i sprytne dążenie do celu pewnej przyzwoitki…
Czy zajrzę do następnej części? Oczywiście! Dlaczego? Odpowiem na pytanie, pytaniem:
Czy w końcu u licha dowiem się, czym jest ten rękopis?
Moja ocena: 9/10