Ojjjj, niełatwa to była książka. Wręcz bardzo ciężka, miażdżąca prawdami. Mimo tego czytało się ją doskonale, choć nie raz zmarszczyłam nos, mając wrażenie, że czuję przez kartki zapach naszego głównego bohatera, tak to było sugestywne.
Zacznijmy właśnie od niego. Piotr, nastolatek ze Śląska, mieszkający z rodzicami. Idylla. No niestety nie. Ojciec Piotra, bije matkę i jego do nieprzytomności, Młody nie ma od nikogo wsparcia, a matka patrzy na niego tylko przepraszająco, bojąc się odezwać. W końcu ma dosyć swojego życia, pakuje plecak i kupuje bilet w jedną stronę. Kierunek Hel. Ma tam nadzieję na lepszą przyszłość, z dala, od tak bardzo znienawidzonego domu.
Wsiada do pociągu i tak poznaje nowych kumpli. Wszystko układa się wspaniale, a przyszłość jawi się niczym tęcza za zakrętem. Do momentu... Upojony alkoholem, pobity przez nowych kolegów i okradziony z pieniędzy, rzeczy, marzeń, wytacza się na przypadkowej stacji, a jest nią Włocławek. Miasto braku perspektyw, brudne, ciemne i nic w nim nie ma. Tam jednak przyjdzie Piotrkowi żyć przez wiele miesięcy, wraz z nowo poznanymi osobami, które tak jak i on są bezdomne.
Jego życie od teraz to pasmo pijackich burd, żebranie o kasę i uciekanie wzrokiem od oskarżających go spojrzeń ludzi dookoła, którzy czasami dadzą piątaka na browar lub zwyzywają, jak najgorszego burka.
Autor bardzo realistycznie przedstawił nam historię "Ślązaka", który codziennie boryka się z tym, że jest samotny i porzucony. Niechciany przez nikogo, trzyma się nowego życia, które jest niezmiernie daleko od normalności, tym bardziej dla tak młodego człowieka.
No i teraz przejdźmy właśnie do tych dylematów moralnych.
Po pierwsze, czy wysiadając na dworcu, nie powinien poinformować policji, straży miejskiej, czy kogokolwiek o całym zajściu? Pewnie tak. Pamiętajmy jednak, że on uciekł z przemocowego domu, w którym nie miał nawet sekundy wsparcia, więc chęć zgłoszenia kradzieży, a tym samym powrót do domu nie wchodziła w grę.
Po drugie. Żyjąc na ulicy, nieustająco piją, a jak nie piją, to szukają kasy na picie. I takie mamy właśnie wyobrażenie o bezdomnych. Nie raz, nie dwa, przechodziliśmy na druga stronę ulicy, gdyż nie dało się wytrzymać smrodu. Do tego wszystkiego dochodziła zawsze złość, że do roboty by się wziął, a nie żebrał i chlał.
Po trzecie. Ludzie Ci mają własne historie, nierzadko bardzo tragiczne. Nieudane próby zmian, stracone majątki, używki i tym samym uzależnienie, które pociągnęło ich na dno.
Ja jednak czytałam kiedyś artykuł, w którym na podstawie wieloletnich badań, udowodniono, że bezdomność to stan umysłu i wielu ludzi pomocy nie chce, gdyż to jak żyją, odpowiada im i zmian nie potrzebują. Nie mają adresu, nie płacą podatków, od czasu do czasu pójdą do przytułku, aby się podreperować i wracają na ulicę.
Czy ja jestem osobą, która daje piątaka na browar? Nie. Czy kupiłam nie raz, czy dwa coś do zjedzenia bezdomnemu? Tak. Uważam, iż taka forma jest lepsza, a ja nie przykładam się do ich pijaństwa, które i tak jest podstawą ich wegetacji. Bardzo ciężki temat i na pewno wywołujący wiele dyskusji.
A co z naszym bohaterem? Piotr dostaje szansę od losu. Czy ją wykorzysta? Zostawiam Wam to pytanie, abyście sami się przekonali, jak potoczyły się jego losy i jego kompanów.