Okej, otworzyłem więc tę powieść i pierwsze, co mi się rzuciło w oczy podczas lektury to jakieś takie nader wyraźne zredukowanie warstwy psychologicznej i obyczajowej w tym tekście. Te elementy można było zawsze znaleźć w książkach Gerritsen, prawda? Mieliśmy wgląd w psyche postaci, widzieliśmy ich otoczenie itd. No to tu tak jakby niespecjalnie się to pojawiało. Mamy jedno wydarzenie, potem drugie, trzecie – bardzo klarownie, jasno, sprawnie opisane, zgoda – i to wszystko. I naprawdę konsekwentnie właśnie tego czegoś głębszego mi tu brakowało. Popatrzcie choćby na to, jak mało mamy tu scen interakcji między dwoma protagonistkami tego cyklu, ile ich jest w sumie, a całej powieści, dwie czy trzy? A one przecież potrafiły sobie tak zupełnie szczerze o swoich problemach ze sobą pogadać, dając grunt właśnie pod nasze zbliżenie się do sfery emocji jednej z nich.
Dla jasności: pisarka trochę usiłowała ratować tę sferę swego dziełka, mamy opis przyjęcia u matki naszej dzielnej policjantki czy pierwszoosobową narrację nader-charakterystycznej-postaci w samej końcówce. Tylko, że… no właśnie. To w zasadzie jest miniopis przyjęcia oraz jeden rozdział, też zresztą nastawiony bardziej na relacjonowanie historii, w szczególności dość mocno wymuszonego plot-twistu.
W sumie to w tym kontekście wątek problemów rodzinnych kolegi detektyw Rizzoli naprawdę wygląda na dodany po prostu na siłę. Żeby było cokolwiek.
I to się niestety przeniosło na całą tę powieść. Weźmy ten wcześniejszy twist, około 75 czy 80% akcji – jest, pojawia się nagle i właściwie tyle. Nie powiem, że jest żeby był, bo on może i autentycznie zaskakuje, spełnia wyznaczoną mu przez autorkę rolę wzmaczniacza i potrząsacza akcji (no, mooooże), chodzi o co innego. No, po prostu po tym, jak się pojawia niespecjalnie go przetrawiamy. Odnotowujemy fakt, że mamy tam to zaskoczenie i tyle. W szczególności leży w tych scenach zaś to, o czym pisałem powyżej, cała warstwa psychologiczna zachowania się kluczowej dlań postaci. I jest to tym bardziej dojmujące, gdy przypomnimy sobie, jak ważnej relacji międzyludzkiej to zachowanie się tyczyło.
I konsekwentnie – o zwyczajach starożytnych Egipcjan, ich religii, znaczeniu mumifikacji dla nich, wszystkim tym, co miało grać pewną rolę w książce, jestem tego praktycznie pewny, nie dowiadujemy się prawie niczego. Dziwi to tym bardzie, że te zaczątki fragmentów poświęconych tej problematyce są naprawdę fajne i, no właśnie, zachęcające. Chętnie byśmy się jeszcze czegoś dowiedzieli. Wiem, to thriller czy tam kryminał, nie podręcznik, ale w literaturze popularnej jest też miejsca na popularyzowanie tego typu tematów, serio.
Wątek Klubu Mefista miga :) Tak, to właściwe słowo. Podobnie nieszczęśliwy romans Maury. Wreszcie sama tytułowa mumia niespecjalnie intryguje, tego, o co z nią szło dowiadujemy się zwyczajnie zbyt szybko, pisarka totalnie nie daje sobie miejsca, by jakoś tym tematem z nimi pograć. Zresztą to zdaje się nie pierwszy taki raz w pisarstwie Gerritsen.
5/10, powieść ratuje w jakiejś tam części sprawne pióro pisarki, wzmiankowana już powyżej przejrzystość tekstu.