Proza Jakuba Małeckiego jest specyficzna, ale do mnie z książki na książkę trafia coraz bardziej. Po mieszanych uczuciach jakie wywołał we mnie „Dżozef” każde kolejne spotkanie z tym autorem wspominam tylko lepiej. Nowsze powieści Małeckiego, kojarzonego dawniej przede wszystkim z fantastyką, choć zawierają w sobie elementy realizmu magicznego, są coraz bliższe rzeczywistości. Rzeczywistości, która jest buro-szara, ale autor potrafi tchnąć w nią kolory, niekoniecznie dbając o to by nie wyjechać poza kontur.
GDY SMUTEK NA TWARZY, SERCE STAJE SIĘ LEPSZE
„Święto ognia” porusza niezwykle delikatny temat funkcjonowania rodziny mierzącej się z niepełnosprawnością. Rolę narratora przyjmują trzy osoby: Nastka (21-letnia dziewczyna z porażeniem mózgowym), Łucja (jej starsza siostra) oraz ich ojciec. Kunszt Jakuba Małeckiego przejawia się w tym, że jego proza diametralnie zmienia styl, w zależności od tego kto dochodzi w danej części do głosu. O ile nie dziwi, że 40-letni pisarz może wczuć się w rolę ojca, to jednak trzeba chylić czoła przed tym jak wielką pracę wykonał, aby wykreować tak dobrze postaci Łucji i Nastki.
Pierwsza z nich jest baletnicą, której życie poddane jest praktycznie bez reszty tańcowi. Niedawno czytałem kryminał osadzony w szkole baletowej (Joanna Wtulich, „Za kulisami”) i muszę przyznać, że klimat tego specyficznego środowiska sugestywniej odmalował Jakub Małecki, choć to tylko jeden z elementów jego książki. Na kartkach „Święta ognia” czuć taniec i tę niezwykłą determinację, która nie godzi się z odmową. Choć Łucja należy do odległego mi świata, z którym moja orbita nieczęsto się przecina, to naprawdę nie tylko ją kupiłem jako osobę z krwi i kości, ale też obdarzyłem najszczerszą sympatią.
Jednak Małecki wspina się na wyżyny przede wszystkim we fragmentach, gdzie narratorką jest Nastka. Nie wyobrażam sobie nawet ile trudu kosztowało go to, żeby nie tylko głębiej zrozumieć funkcjonowanie osób dotkniętych porażeniem mózgowym, ale jeszcze przełożyć to na dobrą książkę. Niewielu podjęłoby się tak ryzykownego zadania, a spośród odważnych, większość pewnie by poległa na etapie prób i wycofała się po drodze. Jakub Małecki sprawia jednak, że możemy spojrzeć na świat oczami tej „niebezpiecznie wrażliwej dziewczyny z wielkimi marzeniami”. I za to jestem mu zwyczajnie wdzięczny, choć kilka razy wywołał u mnie łzy. Ale to dobrze. W końcu „gdy smutek jest na twarzy, serce staje się lepsze” (Koh 7:3).
BĄDŹ WDZIĘCZNY ZAWCZASU
Wśród wielu lekcji jakie odebrałem od Nastki, szczególnie przemawia do mnie ta, że bycie smutnym jest do niczego niepotrzebne i dlatego decyduje się by nie być smutną. Oczywiście można to spłycić do poziomu złotej rady Barneya Stinsona z „Jak poznałem waszą matkę” („When I get sad, I stop being sad and be awesome instead”), ale czy nie kryje się w tym głębsza myśl, abyśmy spojrzeli na to co posiadamy i zaczęli być wdzięcznymi?
„Jak sobie myślę o przyszłości, to czuję, że będzie całkiem fajnie, a może nawet ekstra. I żeby nie było – ja dobrze wiem, co mogę, a czego nie, i wiem, że na przykład Łucja to będzie miała ze mną duży problem, bo jak przyjdzie ten moment, co go nawet nie chcę głośno nazywać, to mnie przecież dostanie w spadku po tacie. Ale ogólnie to jestem zdania, że bycie smutnym jest do niczego niepotrzebne, więc nie jestem smutna – zwykle, bo czasem to wiadomo – i ogólnie lubię myśleć o rzeczach fajnych, które dopiero będą, a będą przecież różne. I chociaż po tych dwudziestu jeden latach to przemyślenia mam takie, że w życiu jest ogólnie dosyć różnie, i czasami by się chciało wyjechać gdzieś daleko i tylko słać widokówki, to przecież ogólnie wiem, że może być super nieźle. Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia co ja. Patrzę w okna naprzeciwko i wyliczam w głowie: tata, Łucja, dziadek, babcia, internet, matura, komiksy, gorąca czekolada, zdjęcie z Łysicy, Mateusz, plakat z Wonder Woman, audiobooki, karnet na Marvela i pani Józefina – czasami myślę, że to aż za dużo”.
Często dostrzegamy wartość czegoś, dopiero w chwili gdy to tracimy. Choćby w słynnej inwokacji „Pana Tadeusza” czytamy o zdrowiu, które ten tylko ceni, co je stracił. O ileż rozsądniej byłoby być wdzięcznym zawczasu!
Przed laty wysłuchałem mądrego kazania, które omawiało część z dziesięciorga przykazań. Bóg mówi w nich między innymi o tym aby nie pożądać tego co należy do bliźnich. Łatwo jest spoglądać na to, czego nie posiadamy i przez to nie umieć cieszyć się z wielu błogosławieństw, które są na wyciągnięcie ręki. Kaznodzieja mądrze wzywał słuchaczy parafrazując zamysł Boga: „Pragnij zadowolenia z tego co masz!”. Nastka, którą poznajemy w książce Jakuba Małeckiego bez wątpienia posiada tę cenną zdolność. Choć nie może pójść samodzielnie na spacer, to jednak jest wdzięczna za tyle rzeczy, na które ja zazwyczaj nie zwracam nawet uwagi. Czasem nawet myśli, że to aż za dużo…
ROZDRAPANY WYRZUT SUMIENIA
Lektura „Święta ognia” była dla mnie trudna, ponieważ konfrontowała mocno mój stosunek nie tylko do niepełnosprawności, ale i różnego rodzaju słabości w ogóle. Nie przychodzi mi łatwo podejść do kogoś, z kim trudno jest nawiązać kontakt. Wiąże się to z dużym dyskomfortem, gdy nie mogę z kimś „normalnie” porozmawiać, a osoba ta jest zależna od tej czy innej formy pomocy. Nie lubiłem mocno, w czasach gdy jeszcze oglądałem telewizję, kiedy na Polsacie w trakcie bloku reklamowego pokazywali niepełnosprawne dzieci. Zdaję sobie sprawę, że może to brzmieć okropnie, gdy otwarcie o tym piszę, że tego nie lubię, ale podczas lektury tej książki szukałem w sobie również odpowiedzi dlaczego tak jest? Przecież nie brzydzę się czyjąś niepełnosprawnością czy słabością. Nie odrzuca mnie czyjaś zależność od drugiego człowieka. Mam przecież w sercu to by być pomocnym i użytecznym. Skąd zatem ten dyskomfort, a może i niechęć, gdy jestem znienacka nagabywany prośbami o pomoc czy zbiórkami w internecie? Dlaczego tak łatwo odwracam wzrok?
Zwłaszcza jeden z fragmentów był dla mnie drzazgą wbitą pod paznokieć. Rolę narratora przejęła tu Łucja, która zastanawia się nad intencjami pani Józefiny, sąsiadki z bloku naprzeciwko, która odwiedza Nastkę:
„Na początku nie wiedziałam, co o niej myśleć, spodziewałam się, że dobrych chęci wystarczy jej na kilka tygodni, tak jak innym, którzy przychodzili do nas w ramach wolontariatu, praktyk szkolnych czy czegoś, co nazywali wewnętrzną potrzebą. Nie było nic gorszego niż obserwowanie Nastki po każdym kolejnym zniknięciu kogoś takiego, kiedy intensywnie zajmowała się swoimi sprawami, udając, że wcale jej to nie obeszło. Ale Józefina minęła tę zwyczajową granicę i przychodziła dalej, najwyraźniej niezrażona monotonią pomocy osobie niepełnosprawnej.”
Jakub Małecki rozdrapał strup, który przykrywa jeden z większych wyrzutów mojego sumienia. Praktycznie zdołałem już to wyprzeć, ale w trakcie lektury tej książki, wróciło do mnie z pełną siłą to, że jestem jedną z tych osób, które „zrobiły swoje” i znikły. Niewielu spraw tak się wstydzę. Było to w czasie praktyk związanych ze studiowaniem Pracy Socjalnej. Odbywałem je w Domu Pomocy Społecznej, gdzie przydzielono mnie (wraz z koleżanką z roku) jako opiekuna pewnego starszego, mocno wycofanego mężczyzny. Gdy zapoznawałem się z dokumentacją, zostałem poinformowany, że to trudny przypadek człowieka zamkniętego w sobie, nieufnego i niechętnego do socjalizowania się w grupie. Pracownicy DPS-u nie mieli zbyt wysokich oczekiwań, bo jakie ma się oczekiwania względem studentów niezbyt rozchwytywanego kierunku nierenomowanej uczelni? Mieliśmy spędzać z tym mężczyzną czas, wypić herbatę, porozwiązywać wspólnie krzyżówki. Udało nam się jednak więcej! W przeciągu kilku tygodni wizyt skłoniliśmy go nawet do tego, aby się otworzył i wziął czynny udział w „zabawie”, którą moja grupa zorganizowała na zakończenie praktyk. Była radość i wpis do indeksu. Były pochwały od kadry, że to „niesamowite” co „osiągnęliśmy” w tak niedługi czas. Były też obietnice „do rychłego zobaczenia” i szczere plany, by regularnie odwiedzać „naszego” pensjonariusza. A potem była sesja, i dużo ciekawych zajęć w Warszawie, i nowe seriale do nadrobienia, i pogoda to zbyt ładna i zaraz znów zbyt brzydka, i daleko, i powrót na wakacje do Gdańska, a potem to był już kolejny rok i inne zadania, i potem został się tylko wyrzut sumienia, że „zrobiłem swoje” i znikłem.
„Święto ognia” przypomniało mi to wszystko, choć minęło już wiele lat. Nigdy się już nie pojawiłem w tym DPS-ie. Nigdy nie dzwoniłem. Nigdy nie wysłałem kartki. Zrobiłem swoje, a ten człowiek, który w pewnym sensie dał mi się oswoić i wysunął się ze swojej skorupy, prawdopodobnie intensywnie zajął się swoimi krzyżówkami, udając, że wcale go nie obeszło moje zniknięcie. Zwyczajnie jest mi wstyd.
WEJDŹ CHOĆ NA CHWILĘ W NIEWYGODNE BUTY
Cieszę się, że Jakub Małecki wyciągnął to wspomnienie z tego miejsca mojej świadomości, gdzie przechowuję to co niechlubne i wyparte. Trzeźwe spojrzenie na naszą przeszłość pozwala nam trzymać się lepszych ścieżek w teraźniejszości. Czyż nie było by wspaniale gdyby dobre książki pomagały nam być lepszymi ludźmi?
„Święto ognia” niewątpliwie ma w sobie ten ładunek dobra, które może eksplodować gdy trafi na zwilżony odpowiednią wrażliwością grunt. Tego typu książki powinny być czytane i dyskutowane w szkołach. Na Boga, ileż można rozmawiać o borach szumiących i zielonych, albo wodzie się skrzącej w słońcu nad Niemnem?! Dlaczego nie zachęcić młodych ludzi, którzy kształcą swoje poglądy (i wrażliwość) do tego by weszli w buty dziewczyny z porażeniem mózgowym? Łucja wie, że wtedy świat stałby się lepszy. Ja też jestem co do tego przekonany:
„Próbowała kołysać niesforną głową do muzyki, zamykała oczy i przeżywała przedstawienie po swojemu. Wiedziałam, że balet to coś dla niej – że czerpanie nieoczywistej przyjemności z czegoś trudno uchwytnego Nastce przychodzi z łatwością. Któregoś razu, patrząc przez uchylone boczne drzwi, zobaczyłam ją taką, jaka była naprawdę, bo najczęściej widziałam w niej tylko swoją siostrę, zwyczajną i dobrze znaną. Tym razem ujrzałam dwudziestoletnią, niebezpiecznie wrażliwą dziewczynę z porażeniem mózgowym i wielkimi marzeniami. Miałam ochotę wybiec tam, w ciemność, i się do niej przytulić. Pomyślałam, że gdyby wszyscy ludzie po kolei na chwilę zamienili się z nią na życia, a potem wrócili bezpiecznie w swoje ciała, świat stałby się nieporównywalnie lepszy.”
Wiem, że wprowadzenie „Święta ognia” jako lektury do szkół to prawdopodobnie marzenie ściętej głowy, ale Wam mogę polecić tę książkę z całego serca. Zmierzcie się z nią. Czyta się ją bardzo szybko i jest naprawdę dobra. Jedna z lepszych książek jakie przeczytałem w tym roku. A finał powieści to majstersztyk – słyszałem muzykę, czułem krople deszczu na moim ciele i całym sobą widziałem to co Małecki namalował słowem! Polecam z wykrzyknikiem!
Tata tańczy za szybą. Podnosi rozmazane przez deszcz ręce i kołysze rozmazaną przez deszcz głową, ma zamknięte oczy i ja w końcu też zamykam swoje, i śpię, i budzę się rano, i znowu jestes...
Ciekawa recenzja i ważne przemyślenia. Dodaje do przeczytania:)
× 3
@kimatom · ponad 2 lata temu
Po przeczytaniu tej książki miałam jedną refleksję "przodującą" poza wieloma innymi. Całkiem podobnie jak Ty. Dlaczego nie ma takich książek w kanonie lektur szkolnych? Ile na ich bazie można poprowadzić dyskusji? Jak poszerzyć horyzonty młodym ludziom? I sobie nawzajem. Wielka szkoda!
Tata tańczy za szybą. Podnosi rozmazane przez deszcz ręce i kołysze rozmazaną przez deszcz głową, ma zamknięte oczy i ja w końcu też zamykam swoje, i śpię, i budzę się rano, i znowu jestes...
Gdy pierwszy raz czytałam tę książkę, nie dałam rady jej skończyć. Co krok się wzruszałam i ogromnie współczułam opisywanym bohaterom. To widocznie nie był dla mnie najlepszy moment na lekturę. Odłoż...
Po lekturze książki "Dygot" Jakuba Małeckiego postanowiłam, że wszystkie jego książki biorę w ciemno. Zafascynował mnie styl pisarza do tego stopnia, że podjęłam błyskawiczną decyzję: muszę bliżej za...
@karolak.iwona1
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...