„(..)gdybyśmy zakochiwali się wyłącznie w ludziach dla nas odpowiednich, to nie byłaby to prawdziwa miłość. W miłości potrzeba emocji, uczuć, walki, upadków i całego tego zamieszania. Tylko wtedy jesteśmy w stanie być kimś na dobre i na złe”.
Macie swoje stosy hańby? Ja mam taki, gdzie czekają na przeczytanie książki jeszcze z początku roku, a nawet dwie z grudnia, które najpierw odkładane na bok, a później całkowicie zapomniane czekały na swoją kolej! Wstyd się przyznawać, ale najbliższe tygodnie mam zamiar poświęcić na nadrobienie tego wszystkiego, bo jestem zła na samą siebie, że do tego dopuściłam.
Z tego właśnie stosu hańby pochodzi dzisiejsza książka. Akurat ta była odkładana przede wszystkim za swoją grubość. Nie będę ukrywać, że zdecydowanie wolę te książki po około 300 stron, dlatego to właśnie jest główny powód, dla którego dopiero wczoraj zaczęłam ją czytać.
Zaczęłam i.. Przepadłam. Teraz mogę sobie jedynie pluć, za to, że pozwoliłam jej tak długo na to czekać.
„Bądź moim szczęściem” to debiutancka powieść autorki. Wiadomo, jak to z tymi debiutami bywa. Jedne są lepsze, drugie słabsze. Tu jednak w ogóle nie czuć tego, że autorka dopiero zaczęła swoją przygodę z wydawaniem książki.
***
Heidi zawsze marzyła o wielkiej karierze w drużynie siatkarskiej. Jej marzenie miało szansę się spełnić, więc gdy dostała propozycję zagrania w drużynie w Detroit, nie zastanawia się ani chwili i przyjmuję propozycję rozgrywającej, opuszczając rodzinną Alabamę. W drodze do nowego miejsca, na stacji benzynowej spotyka mężczyznę, który ma w sobie coś, co ją zaintrygowało. Wtedy jednak nie wie, że jeszcze nie raz się spotkają, a ich relacja będzie zupełnie nie taka, jakby tego pragnęli.
Miłość do siatkówki, kontra rodzące się zakazane uczucie. Czy dla chwili przyjemności warto zaryzykować, gdy ceną może być utrata wszystkiego, o czym zawsze marzyła?
***
Historia Heidi i Garetta to pełna emocji, pasji i zaangażowania powieść o uczuciu, które nie powinno się pojawić. Napisana fajnym, lekkim, ale też dojrzałym stylem, dzięki czemu czytanie było czystą przyjemnością. W historii, jaką stworzyła autorka czuć nie tylko wspomnianą dojrzałość, ale też pasję do sportu, jakim jest siatkówka. Osobiście uwielbiam mecze, więc bez trudu potrafiłam wyobrazić sobie sceny, jakie nam przedstawiała. I choć wiadomo, że to historia Heidi i Garetta i cała relacja, jaka ich połączyła, wysuwała się na pierwszy plan, to trudno nie docenić pracy, jaką autorka włożyła w to, by w tej powieści czuć było prawdziwość płynącą ze sportu.
Bardzo podobało mi się tempo, w jakim szła ta fabuła. Mimo początkowej obawy, że skoro książka ma tyle stron, to tekst może być rozwleczony, to nic takiego nie miało miejsca. Każdą scenę czytałam z dużym zainteresowaniem, a budowanie napięcia i walka z samym sobą, na jaką byli skazani bohaterowie, dodawało tej książce dodatkowych plusów.
Jako że zaczęłam czytać książkę dopiero w chwili, gdy moje dzieci poszły spać, to skończyłam ją dopiero o drugiej w nocy, co jest dla mnie doskonałym wyznacznikiem jej wciągającej fabuły. Świetnie spędziłam czas z bohaterami i mam nadzieje, że historia Amber i Wiila zostanie wydana, bo z pewnością będę ją chciała przeczytać.
Autorce gratuluję naprawdę udanego debiutu, a wam ten romans w świecie sportu bardzo polecam!