Nowa wersja jednej z najsłynniejszych baśni braci Grimm była ze strony Marissy Meyer świetnym pomysłem na bestseller. Po sukcesie "Cinder", unowocześnionej i zmechanizowanej wersji "Kopciuszka", przyszła kolej na inną baśń, którą dawno temu pokochał cały świat. Jak więc i tym razem dzieci i młodzież na całym globie mogłyby nie pokochać uroczego "Czerwonego Kapturka"?
We francuskim miasteczku Rieux mieszka nastoletnia Scarlet Benoit razem ze swoją babcią Michelle. Wiodą spokojne, wiejskie życie do czasu, kiedy starsza kobieta znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Scarlet robi wszystko, aby odnaleźć babcię, jednak nie może liczyć na pomoc policji, która uważa, że zaginiona sama uciekła. Na swojej drodze spotyka Wilka, jedyną osobę chętną do pomocy. Tylko, że przebiegły Wilk nie budzi zaufania dziewczyny, a zupełnie przeciwne uczucia. W swojej samotnej wędrówce potrzebuje jednak kogoś, kto mógłby być dla niej oparciem. Tylko czy Wilk to dobry wybór?
Tysiące kilometrów dalej, we Wspólnocie Wschodniej, Cinder – lunarka i cyborg w jednym, znana z poprzedniej części, ucieka z cesarskiego więzienia. Tym samym pogarsza już i tak napięte stosunki z Luną, a okrutna królowa Levana szykuje się do ataku na Ziemię. Losy Cinder i Scarlet splatają się w najmniej oczekiwanym momencie, a za sprawą pewnych tajemnic z przeszłości obie dziewczyny stają się sobie bliższe niż mogłoby się wydawać.
Pod względem kreacji bohaterów, „Scarlet” dorównuje pierwszej części. Zarówno tytułowa bohaterka jak i Wilk to świetnie skonstruowane postacie. Szczególnie ten drugi – złożony i skomplikowany, owiany tajemnicą, której nie można rozgryźć. Tworzenie bohaterów wychodzi autorce świetnie. Trochę tylko szkoda, że książę Kai schodzi tutaj na dalszy plan, jednak Wilk w niczym mu nie ustępuje i jest godnym następcą głównego męskiego bohatera w tej części. Meyer po raz drugi dobrze wykorzystała znany motyw i wycisnęła z historii o Czerwonym Kapturku sto procent. Nadal jest to jednak tylko lekkie, przewidywalne czytadło, a akcja, choć pretenduje do bycia dynamiczną i zaskakującą, pozostała taka sama jak w „Cinder”. Przewidywalność i brak dokładnych opisów świata przedstawionego to znaczące wady, jednak trzeba przyznać, że książka trzyma poziom dzięki wielowymiarowym bohaterom. Wyczuwalne jest również pewnego rodzaju napięcie, związane z oczekiwaniem na punkt kulminacyjny – wybuch wojny z Luną. Bo, że ta wojna wybuchnie jest pewne od samego początku. Nieco rozwlekła fabuła raz po raz przyspiesza i przykuwa uwagę, a takie stopniowanie ciekawości nie pozwala się od książki oderwać.
Porównując obie części, muszę przyznać, że bardziej podobała mi się „Cinder”. Zarówno sama bohaterka, jak i historia zawarta w pierwszym tomie. Być może baśń o Kopciuszku dawała większe pole do popisu niż ta o Czerwonym Kapturku, a może to moje osobiste preferencje spowodowały, że „Cinder” mimo kilku wad, zapadła mi w pamięć bardziej. Niemniej jednak i w tej części kolejne rozdziały lecą w szybkim tempie, a pięćset stron mija niepostrzeżenie. Tutaj trzeba pogratulować Marissie Meyer doskonałego pióra – lekkiego i przyjemnego, sprawiającego, że to, co spod niego wychodzi czyta się z niekłamaną przyjemnością. A obiecujące zakończenie pozostawia czytelnika w oczekiwaniu na trzeci tom, który rodzi pewne oczekiwania. Niestety na zakończenie Sagi Księżycowej trzeba jeszcze trochę poczekać.
„Saga Księżycowa. Scarlet” to dobra kontynuacja, jednak ciężko oprzeć się wrażeniu, że jest taką „przejściówką” pomiędzy pierwszą, a trzecią częścią. Niewątpliwie jednak kryje w sobie potencjał, a ciekawa interpretacja słynnej baśni jest warta przeczytania. Pozycja obowiązkowa dla tych, którym podobała się pierwsza część sagi Marissy Meyer. Ale „Saga Księżycowa” przyciąga jeszcze czymś – na te piękne okładki można patrzeć godzinami!