Autorce znów udało się sprawić, że końcówka wzbudziła we mnie ogrom emocji, pozostawiając niedosyt, oraz że nie mogę doczekać się kolejnej części.
Muszę przyznać, że pierwsza połowa książki jest dużo mniej dynamiczna. Pod tym względem bardziej emocjonująca jest druga połowa tej historii, ale zdecydowanie warto dobrnąć do tego momentu!
Nie oznacza to, że początek „Złotych kwiatów” jest kiepski lub ciężki do czytania, bo wiadomo, żeby móc rozwijać fabułę i wprowadzać nowe wątki trzeba zagłębić się w opowieść od brzegu. To co zauważyłam, to że jednak nie utrzymywała mnie tak w skupieniu i o ile drugą połowę pochłonęłam w całości, tak z tą początkowo trochę mi zajęło żeby się bardziej zaangażować i żeby ją w ogóle czytać.
Ogromny plus, coś co uwielbiam całym sercem to bohaterowie. Czuć na tych wszystkich stronach, że zostały w nich umieszczone prawdziwe emocje, przez co postacie są wielowymiarowe, pełne głębi. To co podkreślałam już w przypadku „Ogrodu złego”, czyli to jak bardzo do bólu realni są to bohaterowie. Są dobrzy, ale jednocześnie popełniają błędy, robią głupie rzeczy, mają własne demony czające się na nich w odmętach ich własnych umysłów. Można się z nimi utożsamić, ale dużo bardziej można się z nimi zżyć. Przez to jak żywi są na kartkach tej powieści, przeżywa się razem z nimi wszelkie radości, sukcesy… Ale to sprawia także, że przeżywa się razem z nimi również cały ogrom bólu i cierpienia, który chwilami aż wylewa się z tej książki.
Kocham to, jak wielowątkowa jest to powieść. Pokochałam to już przy pierwszej części i tutaj nie zawiodłam się ani trochę! To ile elementów jest tutaj zawartych, to ile informacji o bohaterach również tych pobocznych otrzymujemy, możemy zagłębiać się w tajemnice przeszłości okraszone małym śledztwem.
No bo właśnie, nie jest to typowy kryminał, nie znajdziemy tutaj charyzmatycznego ale specyficznego policjanta, który prowadzi śledztwo i szuka różnych tropów niczym z kryminałów Nesbø. Jest jednak coś równie dobrego, czyli była policjantka prowadząca własne dochodzenie do podcastu true crime. Początkowo nie byłam przekonana jak to wyjdzie, ale muszę przyznać, że ostatecznie skończyłam tę lekturę strasznie zadowolona.
Wracając do wątków, uwielbiam kiedy akcja toczy się na kilku torach, przeplatając się i zazębiając tworząc całą misterną intrygę, aby na koniec ukazać supeł łączący wszystkie te elementy w jedną składną całość. Kocham kiedy wszystko okazuje się mieć sens, wszystkie wątki są wyjaśnione, a ja mogę czerpać satysfakcję z tego jak skończyła się dana lektura. Tak też było tutaj. To co cenię bardzo w utworach autorki to, że zawsze zamyka ona wszystkie wątki jakie pojawią się w książce. Nie ma niedopowiedzeń, niezamkniętych rozdziałów. Wszystko spina się w jedną całość.
Jest to typ książki, gdzie zwyczajnie człowiek daje się porwać narratorowi w wir wydarzeń i chłonie jedynie podane informacje. Można snuć własne domysły i przypuszczenia, ale to wszystko dzieje się jedynie pobieżnie. Czy jest to historia do przewidzenia? Od pewnego momentu bliżej końca już tak. Czy przeszkadza to w czerpaniu przyjemności z jej czytania? Absolutnie nie!
Muszę przyznać, że na początku kiedy po nią sięgnęłam, myślałam, że się rozczaruję. Po tym jak zachwycona byłam pierwszą częścią liczyłam, że znów poczuję to samo uwielbienie, lub chociaż jego ułamek do tego tytułu co przy pierwszej części. Gdyby okazała się to jednak kiepska lektura, z bólem serca pisałabym negatywną recenzje. Z początku musiałam się niejako przymuszać do jej czytania, trochę przez zastój, który mnie złapał, a poniekąd przez samą książkę. Nie umiem określić na ile który czynnik na to wpływał. Wiem jednak, że od mniej więcej połowy książki wciągnęłam się strasznie, można powiedzieć, że początkowo moje zaangażowanie było na równym poziomie i nagle zaczęło rosnąć coraz bardziej gwałtownie. Z czystym sercem po skończeniu „Złotych kwiatów” mogę polecić ten tytuł, szczególnie jeśli czytaliście już „Ogród zły”, a jeśli nie, to zachęcam do nadrobienia!
„Złote kwiaty” można by porównać do rollercoastera. Na początku trzeba powoli wjeżdżać na górę, co jest niezbyt emocjonujące, ale trwa trochę czasu, aby następnie móc z pełną mocą zjechać w dół i pokonać całą fabułę z wszystkimi skrętami, wzlotami, zjazdami i inwersjami.
Mój perfekcjonizm został zaspokojony spięciem i zamknięciem wszystkich wątków, a moje serce usatysfakcjonowane nową porcją historii tak dobrze mi znanych z poprzez jej części bohaterów.
Poza paroma literówkami, które rzuciły mi się w oczy podczas czytania język w tej książce jest bardzo dobry. Zresztą sam wybór niestandardowego imienia dla głównej bohaterki dużo mówi.