Tematykę około anielską poruszają współcześnie autorzy aż nazbyt chętnie. Zwłaszcza anioły upadłe, anioły śmierci, anioły nocy i inne wymyślne stwory pojawiają się często w powieściach, umówmy się, urban fantasy. Na szczęście Viewegh autorem fantasy nie jest i jego książka traktuje o zdecydowanie innym rodzaju aniołów.
Praga. A w niej trzy osoby, które za dwanaście godzin przejdą na drugą stronę. Kolizja samochodowo-tramwajowa i samobójstwo zakończą ich życie. Tylko skąd mają wiedzieć, że ich przyszła śmierć, każdego z nich, jest tak blisko związana ze śmiercią pozostałej dwójki?
Przyglądają się temu cztery anioły, które chociażby chciały nie mogą nic uczynić, aby zmienić przyszłość już-wkrótce-zmarłych. Jedyne na co mogą sobie pozwolić, to sprawienie przyszłym zmarłym lub ich bliskim chociaż odrobiny przyjemności przed ich pożegnaniem się z ziemskim padołem.
Czytając tę książkę miałam wrażenie, że oto trzymam w dłoniach dzieło "wielkiego" Coelho. Z tą małą różnicą, że Viewegh daleki jest od pseudomoralizatorstwa tak charakterystycznego dla tego pierwszego. Owszem, zalatywało zbędnym filozofowaniem, jednak nie było to tak bolesne jak w przypadku autora z Brazylii.
Podoba mi się jak gdzieś, pod spodem, historie trzech osób są ze sobą powiązane, jak u Tarantino prawie, bardzo ciekawy zabieg. Podoba mi się, że anioły Viewegha nie są istotami nadprzyrodzonymi o nie wiadomo jakich zdolnościach. Podoba mi się zwyczajność ludzkich postaci w tej książce, właściwie każdy z nas mógłby być jedną z nich.
Nie podoba mi się przyciężki styl autora – niby zdania nie są wielokrotnie złożone, a jednak czyta się je z pewnym wysiłkiem, który groził mi w pewnym momencie bólem głowy.
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, chyba nawet za bardzo, bo czuję po niej niedosyt. Czuję, jakby coś, czym zachwycili się inni przemknęło gdzieś i nie dało się uchwycić. I najprościej w świecie, nie rozumiem tych ochów i achów pod jej adresem. Wydaje mi się, że z tą książką może być podobnie jak z Kunderą i jego „Nieznośną lekkości a bytu” - krótko po przeczytaniu byłam tak wymęczona, że obiecałam sobie więcej nic tego pana nie czytać, ale po miesiącu-dwóch zaczęłam do powieści podchodzić inaczej. Po lekturze Viewegha czuję się podobnie, więc być może ta książka również we mnie dojrzeje.
Podsumowując – książka dobra, temat ciekawy, przyciężka realizacja.