Zawsze zastanawiam się jak to jest ze słowem pisarz. Czy każdy zasługuje na bycie tak nazywanym? Czy nie lepiej mówić po prostu autor/autorka? Mam gdzieś głęboko w głowie zakodowane, że nie każdy autor książek zasługuje na określenie pisarz, no po prostu nie. Nie jest to zależne od ilości wydanych książek, raczej od techniki, od stylu, od cholera jeszcze wie czego. Nie umiem postawić znaku równości pomiędzy, no dajmy na to, Toni Morrison a Jodi Picoult a na polskim podwórku - pomiędzy Wiesławem Myśliwskim a Leonem Wiśniewskim. Żeby nie było, autor nie jest według mnie kimś gorszym, po prostu nie każdy autor jest pisarzem. Wiem, trochę to zawiłe i zapewne sporo osób nie rozumie mojego toku myślenia, ale w nim piękne jest to, że jest mój, a nie innych, o.
Po co takie rozpisywanie się? Po to, by każdy chociaż mniej więcej rozumiał jak bardzo szanuję Dorotę Terakowską, w końcu ją, pośród niewielu innych polskich literatów, nazywam pisarką.
Do mojego pierwszego spotkania z Dorotą Terakowską doszło za sprawą książki "W krainie kota", którą udało mi się przeczytać niemal od razu po jej ukazaniu się. Wywarła na mnie takie wrażenie, że zmusiłam kilka koleżanko-przyjaciółek do przeczytania jej. Zakochałam się w kocie, tarocie i prozie Terakowskiej. Potem było "Ono", a jeszcze później "Poczwarka".
Na podstawie tej garstki literackich przeżyć i doświadczeń, stworzyłam w swojej głowie pewną wizję Terakowskiej - miała mieć zamglone spojrzenie, być owiana tajemnicą i piec najlepsze w okolicy ciasteczka. Przebywać blisko natury. Mieć psa. I kota. I być emanować tym nieuchwytnym i niektórym nieznanym ciepłem charakterystycznym dla osób... dobrych(?). Naiwne, ale cóż, taka jestem i zawsze naiwnie patrzę na otaczający mnie świat. W każdym razie, moje wyobrażenie w końcu zostało skonfrontowane z rzeczywistością - sięgnęłam po książkę Katarzyny T. Nowak "Moja mama czarownica. Opowieść o Dorocie Terakowskiej". I to co odkryłam o pisarce było dla mnie momentami, hmm, negatywnie zaskakujące. Poza bliskością zwierząt i przyrody.
Dorota Terakowska okazała się bowiem osobą, mówiąc krótko, trudną. Egoistyczną. I apodyktyczną. Te określenia dosyć często padają z ust wypowiadających się w książce znajomych pisarki. Nie jestem specjalistką, nie wiem co mogło być motywem jej zachowania, jedno tylko wiem na pewno - jest mi ono kompletnie obce. Być może stoi za tym prosty fakt przyjścia na świat w innych czasach? W innej rodzinie? Fakt, że mi nikt z rodziców nie ustępował i nie pozwalał na wszystko? Czy może to temperament i inne wewnętrzne potrzeby? Nie wiem, nie wnikam, ale prawdziwa Terakowska jest dla mnie zaskoczeniem.
Fakty z życia nie dotykają mnie w żaden szczególny sposób, więc nie będę tutaj przytaczać informacji o Dorocie Terakowskiej i jej rodzinie. Każdy kto chce się dowiedzieć, niech sięgnie po książkę, naprawdę warto. Warto dowiedzieć się jak żyła w jako nastolatka oraz później - w czasach PRL-u. Jak ważny był dla niej komputer ;) i ukochany. Nie chciałabym, by ktoś odniósł czytając to co tutaj namodziłam wrażenie, że Terakowska była osobą złą, bo przecież nie była. Była po prostu jedyna w swoim rodzaju i warto się przekonać o tym czytając tę książkę.
Pamiętam dzień, w którym w którejś z telewizji (a może to było w radiu?) podano informację o śmierci tej - wtedy bliskiej memu sercu - pisarki. Pamiętam, że jedną z pierwszych moich myśli było: "Ale ona nie mogła umrzeć, przecież miała napisać jeszcze tyyyyle wspaniałych książek". Niestety, życzyć można sobie wiele, a los i tak robi swoje. Nadal odbieram tę konkretną śmierć jako wielką stratę dla polskiej literatury współczesnej, na szczęście Dorota Terakowska miała córkę, też literatkę, Katarzynę, autorkę tej biografii.
Poza wspomnieniami bliskich - rodziny i znajomych - Terakowskiej, książka zawiera całkiem sporo ciekawych zdjęć. Przyznam się, że na kilka nie mogę się napatrzeć - to zdjęcia okraszone podpisem W obiektywie Wiesława Dymnego. Naprawdę są niesamowite. A przy zdjęciu z zawarcia związku małżeńskiego z Maciejem Szumowskim po prostu... się popłakałam. Jakieś niesamowite wzruszenie mnie wtedy opanowało.
Z autorką biografii Terakowskiej spotkałam się wcześniej w książce "Kasika Mowka", która podobała mi się bardzo. W trakcie jej czytania jeszcze nie docierało do mnie, że Katarzyna Nowak, autorka "Kasiki Mowki", to ta sama Katarzyna Nowak, której mamą była Dorota Terakowska. Jakież było moje zdziwienie kiedy sobie to uświadomiłam. Umiejętne pisanie, wychodzi na to, zostało przekazane w genach i w jakimś stopniu wyuczone przez mamę, o czym Katarzyna Nowak pisze w biografii Terakowskiej więcej niż raz. Ewidentnie, praca i talent składają się na jedno - tak, Katarzynę Nowak można nazwać (potencjalną?) pisarką.
Aha, Kasika Mowka, postać, to w dużym stopniu Katarzyna Nowak o czym przekonałam się czytając biografię Doroty Terakowskiej. Jednak, na szczęście, nie w stu procentach.
Ze spraw technicznych, jedyne co mi chwilami przeszkadzało w odbiorze były niektóre wypowiedzi - nie wiem czy to ja nie mogłam się akurat w tych momentach skupić, czy może wypowiedzi pewnych osób były cytowane dosłownie i przez to nieco, hmm, specyficzne(?). Za każdym razem musiałam się w takich momentach zatrzymać i przeczytać daną wypowiedź jeszcze jakieś dwa razy. Nie wpływa to jednak na moją ocenę książki, którą chciałabym serdecznie polecić, bez względu na to, czy ktoś był/jest fanem prozy Terakowskiej. To po prostu biografia nietuzinkowej osoby, która wniosła wiele nie tylko do polskiej literatury.
Polecam!