„Znalazłem trupa i uciąłem głowę,
Upiór mogiły stepów nie porzuci,
Teraz dziewica cienia nie zobaczy,
Na próżno czeka każdego wieczora;
I miała umrzeć w objęciach upiora,
Przeze mnie – tylko umarła – z rozpaczy…”
Horror kojarzony jest najczęściej z konwencją charakterystyczną dla współczesnej literatury i kina, choć przecież groza w kulturze nie ma wieku – a raczej jest ponad każdą estetyką i prądem. Przyznać trzeba, że szczególne miejsce w propagowaniu literackich koszmarów przypada oświeceniowej powieści gotyckiej (co podkreślam na każdym kroku z maniakalnym uporem) a także inspirującym się nią romantykom, zwłaszcza w ich upodobaniu do frenezji. Ale „Arab” to „więcej niż gotycka groza” – brak w poemacie charakterystycznej dla twórczości Słowackiego makabry (jak choćby opis zamarzających na śniegu zwłok z pękającymi oczami czy nabijania na pal we „Śnie Srebrnym Salomei”) horrorowego napięcia i dramatyzmu (Lambro mordujący ukochaną, której nie rozpoznaje w opiumowym szale) czy choćby gotyckiego „piękna desperacji” (Anna kopiąca nocą na cmentarzu grób dla kochanka krzyżem wyrwanym z mogiły – vide „Jan Bielecki”).
Dlaczego więc „Arab”? Mimo braku typowej dla wprowadzania elementów horroru rekwizytorni, tekst odbija się dreszczem na plecach. Bije z niego groza czystego zła w całej ciemnej doskonałości. Tytułowy bohater jest wiecznym wędrowcem, którego jedynym celem jest czynienie zła. Żaden napotkany przez niego człowiek nie zostanie minięty obojętnie – Arab morduje, niszczy, odbiera spokój. Okrucieństwo konstytuuje jego byt, bohaterowi chodzi tylko o to, by zabić wszelkie przejawy szczęścia jakie spotka na swej drodze.
A trudno odmówić mu wysublimowania w działaniu. Woli zabić ojcu dzieci, niż odebrać życie staremu człowiekowi, dla którego i tak straciło większość powabów. Szczęśliwej w miłości dziewczynie morduje ukochanego, lecz bynajmniej na tym nie kończy swojej działalności. Posunie się do zlikwidowania upiora, w jakiego zamienił się Solim, odwiedzający każdej nocy kochankę, by pić z niej krew – a bycie ofiarą wampira daje dziewicy namiastkę dawnego szczęścia. Ostateczny stopień swojej gradacji (czy raczej – degradacji) w dziele zła pokonuje (na co zwraca uwagę Jacek Brzozowski w tekście „Więcej niż gotycka groza. O Arabie Juliusza Słowackiego”, umieszczonym w tomie „Wokół gotycyzmów. Wyobraźnia, groza, okrucieństwo”) pragnąc zasypać źródło w oazie, by zabić rosnącą przy jego brzegu palmę. „Dalej” – pisze Brzozowski – „w wyrównywaniu rachunków ze światem posunąć się niepodobna. Dalej bowiem – za chwilę też pojawi się ona – jest tylko śmierć.” A będzie to śmierć niezwykła i przerażająca w swoim nieludzkiej wizji.
Mimo braku oddziałujących na wyobraźnię opisów i frenetycznych scen, w których celują twórcy współczesnego horroru (vide Graham Masterton, któremu nigdy nie udało się mnie przestraszyć), ten wydany w 1832 roku poemat ewokuje uczucie grozy w sposób doskonały. Grozy metafizycznej. Ukazuje osiągnięcie absolutu w dziele zła, postać, do której nie dorastają seryjni horrorowi mordercy, bohaterowie współczesnej masowej wyobraźni.
Także dlatego tutaj jest jego miejsce – w jednym szeregu z „Faustem” Goethe’go, czy klasyką powieści gotyckiej i gotycystycznej.