Jerzy to szanowany dyrygent. Mówią na niego maestro. Ma wszystko – rodzinę, pieniądze, sławę, wpływy. Kiedy pojawiają się oskarżenia o mobbing i molestowanie seksualne mężczyzna przekonuje się, jakie kruche jest to co zbudował.
Justyna Mietlicka w niesztampowy sposób opowiedziała tę historię. Nie jest to książka o relacji prześladowca-ofiara, czy ratowaniu swojego dobrego imienia. Mam wrażenie, że jest ona pretekstem dla autorki do przedstawienia nam kilku postaci. Ciężko powiedzieć mi, która wysuwa się na pierwszy plan, bo z postępem fabuły, kto inny gra pierwsze skrzypce, więc kolejność ich przedstawienia będzie przypadkowa.
Jerzy, czyli maesto, typ apodyktycznego perfekcjonisty. Nielubiany, acz szanowany. Dzięki ciężkiej pracy wszedł na szczyt.
Grażyna, jego żona. Kobieta spokojna. Nie lubi błysku reflektorów. Jest zaangażowana w prowadzenie domu.
Xawery, syn. Na pierwszy rzut oka lekkoduch radzący sobie w życiu dzięki pieniądzom rodziców.
Estera, córka. Wybitny talent. Duma, ale też wielkie zmartwienie ojca i matki. Dziewczyna zamknięta w swoim świecie.
Alicja, ofiara. Gra na wiolonczeli.
Gośka, żądna sławy dziennikarka.
Sławka, współlokatorka Alicji. Właściwie nie związana ze sprawą, jednak kiedy znajduje koleżankę , która próbowała targnąć się na swoje życie stara się ja wspierać.
Nie przez przypadek o Alicji napisałam tak mało. W książce jest jej niewiele. Właściwie snuje się, jak cień i pełni funkcję statysty potrzebnego, żeby obrazek był kompletny. Dużo więcej wiemy o jej współlokatorce i nie daje mi spokoju dlaczego Justyna Mietlicka tak bardzo rozwinęła postać i wątki niezwiązane z głównym trzonem fabuły. Sławka ma wiele własnych problemów. Alicję zna bardzo słabo, łączy je jedynie wynajmowane mieszkanie. Jednak postanawia postąpić właściwie i chyba najbardziej „dostaje po tyłku”.
Innych wątków nie będę tu szczegółowo prezentować. Autorka metodycznie je wprowadza – niektórym poświęca dużo uwagi, inne kończy po kilku akapitach. Czyta się to sprawnie, ale ja nie widzę w tym żadnego klucza. Mam wrażenie, że pisarka prowadzi je według własnego „widzimisię”. Czy to dobrze, czy źle? Ja „Maestra” przeczytałam z przyjemnością, ale jestem daleka od zachwytów. Nie zrozumiałam intencji autorki, nie zrozumiałam zamysłu takiej kompozycji powieści. Daleko jej do chaosu, ale jest – w mojej ocenie – zbyt swobodna, brak jej wspólnego mianownika, bo jednak część tematów jest luźno związana z trzonem fabuły. Ta historia w pewnym momencie zaczyna się rozbiegać i nie może dotrzeć do punktu zbiórki. Przydałoby się jej też jakieś wyraźne zakończenie – np. pokazanie wpływu wydarzeń na życie bohaterów „po”. Justyna Mietlicka zostawia czytelnikowi furtkę, żeby sam wyciągnął wnioski, niczego nie narzuca – może to i dobrze, jednak gdzieś tam trzepocze mi w głowie, że mogła to napisać lepiej.
Autorkę pokochałam po jej cudownie klimatycznym debiucie „Mistral”. Nie powinnam porównywać tych dwóch książek, bo są one o czym innym, ale trochę nie mogę się powstrzymać. Pierwszą z nich charakteryzował fajny niepokój, którego mi w przypadku „Maestra” zabrakło. Dostajemy powieść ciekawą, może dla niektórych będzie wstrząsająca, bo jednak temat jest kontrowersyjny i wzbudzający sensację. Ja muszę przyznać, że czegoś mi w niej zabrakło. Powiedziałabym, że za dużo wątków, a za mało podsumowań. Tym razem nie do końca trafia do mnie, to co Justyna Mietlica prezentuje, ale będą obserwować jej poczynania, bo to obiecująca pisarka.