„Dzieci nocy” to jedna z najświeższych pozycji, które ostatnio znalazły się w moich domowych zbiorach. W tym przypadku, to głównie genialna okładka, wydanie w twardej oprawie i wspomnienie dziewiczego spotkania z tytułem „Pieśń Bogini Kali” zdecydowały o pominięciu długiej kolejki oczekujących i przystąpieniu do tej historii. Jest oczywiście jeszcze jeden powód, ale po kolei.
Sposób w jaki Dan Simmons opisuje rzeczywistość, do której wrzuca swoich bohaterów przekonał mnie już podczas swojej debiutanckiej powieści. Tam, wręcz dusiliśmy się parnym powietrzem Kalkuty i niczym przestępcy zaglądaliśmy ukradkiem przez ramię, podpatrując podziemny kult, który jak na lata 70. XX wieku był ciągle aktywny. Tutaj, pierwsze wrażenia są bardzo podobne. Historia została umiejscowiona kilkanaście lat po katastrofie w Czarnobylu, kiedy to ZSRR przeżywało rozpad za rządów Michaiła Gorbaczowa. W samej Rumunii to też był okres fundamentalnych zmian. Upadał Nicolae Ceaușescu – ówczesny prezydent, a wraz z nim dyktatorska władza.
Umiejscowienie przez autora opowieści w tym konkretnym czasie obfituje w szereg niepokojów. Wzmożone kontrole na lotniskach, czy podrzędnych ulicach tworzą realia, które przedstawiają ten kraj w zupełnie nowym świetle. Odkrywają jego ciemną stronę pełną uprzedzeń, przekupnych urzędników i przede wszystkim ludzkiej nieufności, która ciągle miesza się z chęcią zysku czy próbą uchwycenia życiowej szansy za pomocą zagranicznego turysty.
W taki krajobraz zostali wrzuceni bohaterowie tej historii – pani doktor, hematolog Kate Neuman oraz zaprzyjaźniony duchowny – ojciec Miki O’Rourke. Oboje przyjeżdżają tu w jednym celu, aby poprawić los rumuńskich dzieci, gromadzonych w miejscowych sierocińcach. To właśnie te nieludzkie warunki i brak odpowiedniego zaplecza medycznego skupiają uwagę zachodnich „oczu”, a ta dwójka ma rozwiać przeciwności i ułatwić działania (jak się okazuje) na wielu frontach.
To rozłożenie „sił” może i pasowałoby do książek kryminalnych, ale Dan Simmons zachłannie sięga dalej. Mało mu zarysu historycznych wydarzeń i laboratoryjnych badań. Nie wystarcza medyczna terminologia, czy dialogi w rumuńskim języku, które faktycznie nie pozostają bez echa, bo za moment znajdzie się jakiś miejscowy, który wyjaśni ich znaczenie. On musi pójść głębiej, w legendy regionu, a te przecież sprowadzają się w sumie do tej jednej, klasycznej, ukrwionymi palami i konającymi na nich ofiarami.
Tempo tej historii to chyba jedyna kwestia, z którą miałem drobny problem. Z początku wszystko biegło odpowiednim tempem. Było ciekawie, odkrywałem kolejne zakątki Rumunii a jednocześnie poznawałem laboratoryjne prace badawcze jakby były moimi własnymi. Niestety, w późniejszym etapie tej historii następuje mocna zmiana. Klimat otoczenia pozostaje bez zmian, cały czas na wysokim poziomie ale bohaterowie robią się jacyś tacy nieadekwatnie przedawkowani świadomością o swoich możliwościach. Nie, nie, nie… nie w tych okolicznościach. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności i tyle…
„Dzieci nocy” to świetnie umiejscowiona historia. Mimo medycznej terminologii i wspomnianych już dialogów w rumuńskim języku, nic nie umyka. To bardzo dobre połączenie historycznych wydarzeń, upiornych legend z hermetycznym, laboratoryjnym światem medycznym. Bardzo dobra opowieść i genialnie wydana. Drobnymi kroczkami odkrywam tytuły Dana Simmonsa więc z tytułu na tytuł cieszę się, że te siedem niegdyś kupionych książek nie zakończy się strzałem w płot.