Anna Ficner-Ogonowska - jest nauczycielką, Alibi na szczęście to jej debiutancka powieść, napisana „do szuflady”. Na szczęście mąż pani Anny potajemnie wysłał książkę do wydawnictwa, a ta bardzo szybko podbiła serca czytelników.
Pewnego sierpniowego dnia Hania, główna bohaterka powieści, straciła wszystko. Jej dotąd szczęśliwe i poukładane życie z dnia na dzień zmieniło się w smutną wegetację. Jedyną osobą, na którą zawsze może liczyć jest Dominika, przyjaciółka bliska jej sercu jak siostra. Gdyby nie jej nie pomoc i wsparcie, Hanka pewnie już dawno by się poddała, a tak jakimś cudem znajduje w sobie codziennie siłę, by wstać z łóżka i jakoś przeżyć kolejny dzień.
Nieoczekiwanie w życiu naszej bohaterki pojawia się młody i ambitny architekt Mikołaj. Hania jednak jeszcze nie uporała się z bolesną przeszłością i boi się zaangażować. Nie wierzy, że może być jeszcze kiedyś szczęśliwa, a rodzące się powoli w jej sercu uczucie paraliżuje ją i powoduje wyrzuty sumienia. Na szczęście Mikołaj postanawia walczyć o tą miłość za nich dwoje. Czy jednak starczy mu determinacji? I czy Hania będzie potrafiła zostawić za sobą traumatyczne wspominania i ruszyć do przodu? O tym musicie się już sami przekonać.
Alibi na szczęście to wzruszająca, pełna nadziei i ciepła opowieść o miłości i przyjaźni. O tym, że bolesne wspomnienia da się z czasem oswoić, a droga do szczęścia nie zawsze jest łatwa. Nie możemy jednak pozwolić, by strach odebrał nam szansę na lepsze życie. Czasami musimy zmierzyć się z własnymi lękami i z odwagą spojrzeć w przyszłość, a los pewnie jeszcze nie jeden raz pozytywnie nas zaskoczy.
Przyznam, że podchodziłam do tej powieści z dużym dystansem i nie miałam w stosunku do niej zbyt dużych oczekiwań. Po prostu miałam akurat ochotę na jakąś romantyczną historię, a Alibi na szczęście było pod ręką. Przerażała mnie trochę objętość. Bałam się też, że całość może okazać się zbyt przesłodzona, jak często zdarza się w tego typu powieściach, ale na szczęście wszelkie moje obawy okazały się bezpodstawne.
Przede wszystkim na uwagę zasługują bohaterowie. Moim zdaniem są mistrzowsko wykreowani, barwni i wyraziści. Nie ma tu zbędnych postaci, odniosłam wrażenie, że każda jest dopracowana, przemyślana i stanowi idealne dopełnienia fabuły. Pokochałam szaloną i bezpośrednią Dominikę, a jej energia i dobry humor udzieliły się także i mnie. Polubiłam mamę Mikołaja i uległam czarowi pani Irenki. Trochę słabiej wypadła w moich oczach Hania i jej zbytnio wyidealizowany ukochany, ale nie można przecież pałać sympatią do każdego. Autorka ma talent jeśli chodzi o tworzenie klimatu w powieści, potrafi też doskonale wpływać na zmysły odbiorcy. Czytając na przykład fragmenty dotyczące pani Irenki niemal czułam na sobie jej mądry wzrok i wdychałam smakowite zapachy płynące z jej kuchni. Teraz doceniam również objętość powieści. Nigdy nie podobało mi się, kiedy bohaterowie po kilku stronach padali sobie w objęcia, po to by po kilku kolejnych przysięgać sobie miłość aż po grób. Tutaj tak nie jest. Akcja rozwija się powoli i w tym przypadku jest to duży plus. Jedyne, co mi przeszkadzało podczas czytania, to zbyt mała czcionka, od której bardzo męczy się wzrok, ale i do tego udało mi się przyzwyczaić.
Podsumowując, Alibi na szczęście to jedna z lepszych książek o miłości jakie czytałam. Pomimo kilku wad - wyidealizowani bohaterowie, szablonowość, jest w tej historii coś magicznego, co nie pozwala się od niej oderwać i cieszę się, że druga część już czeka na półce.