Właśnie. O czym jest ta książka?
(zauważcie, proszę, że nie użyłam słowa "powieść". Za tym słowem czai się doprecyzowanie: jaka jest ta powieść? - historyczna, obyczajowa, kryminalna. A tutaj? Nie wiadomo. Nawet po przeczytaniu, a wręcz: szczególnie po przeczytaniu.
Rzecz dzieje się w dwóch miejscach - małych Brzezinach i wielkiej Łodzi. Zderzenie dwóch różnych światów i różnych światopoglądów, stwarzało doskonałe podwaliny pod powieść obyczajową, szczególnie, że Łódź w XIX wieku stała się potęgą włókienniczą i prawdziwym tyglem kulturowym. Tu byli wszyscy: Żydzi, Niemcy, Romowie, Rosjanie, Polacy... Problemy wynikające z kontaktów swoi-obcy, różnic kulturowych (w tym religijnych) i szybkiego rozwoju miasta (osada włókiennicza Łódź w 1821 r liczyła 767 osób, a u progu I WŚ prawie pół miliona ludności *) to naprawdę temat samograj.
Samograj, który nie zagrał.
Autorka bowiem skupiła się na historii dwójki młodych ludzi. Zakochanych czy nie, to już mniej istotna sprawa. Ta historia zaczyna się w Brzezinach, przenosi do Łodzi i wraca do Brzezin. Po drodze potykając się o małomiasteczkowe poglądy, przemoc, alkohol i inne przeszkody. Tylko czy jest to historia miłosna? Opowieść ta jest przykra - zwyczajnie żal mi było wszystkich dziewczyn zamieszanych w tą fabułę. Niewątpliwie jednak autorka posiada dar pokazania uczuć - obojętne czy pozytywnych czy negatywnych.
Zdecydowanie: tą książkę się bardziej czuje, niż czyta.
Zabrakło mi folkloru, zwyczajów, obyczajów różnych grup. Konfliktów interesów czy zwyczajnych sąsiedzkich kłótni - tego wspomnianego tygla kulturowego. Zresztą wspomnianego też w opisie na okładce. Niby są wspomniane święta żydowskie, czy też fakt, że sklep na rogu prowadził Żyd - ale jest to wspomniane mimochodem i tak jakby "od niechcenia". Na zasadzie "tak było i nie ma co dywagować" - właśnie tych dywagacji mi zabrakło. Bo taka historia mogła zdarzyć się wszędzie. W Łodzi, Gdańsku, Wrocławiu, a nawet Londynie. Historia ta bowiem - do mniej więcej połowy książki - oparta jest na naturze ludzkiej, naiwności wszystkich młodych dziewcząt i chęci wykorzystania tej naiwności przez ludzi z gruntu złych.
Szczerze mówiąc, ta część mocno mnie rozczarowała, choć dużym plusem jest narracja prowadzona w trzeciej osobie, ale oddająca myśli i uczucia głównych postaci. Wydaje się, że był to celowy zabieg - zdystansowanie postaci od opowieści. Dobrym zamysłem było też wprowadzenie dwóch narratorów (wciąż w trzeciej osobie), dzięki którym wspomniane na początku, różne światy, są doskonale widoczne z dwóch (skrajnie różnych) stron.
Tylko wciąż brakowało tej treści, która z dwóch stron mogłaby zostać pokazana.
Bo do tej pory niewiele pokazano życia w Brzezinach czy Łodzi.
Był za to Bolesław, prowadzący podwójne (lub potrójne) życie. Była Celina i Amelka, dziewczyny z rodziny o tzw. tradycyjnych poglądach. Było nieślubne dziecko. I była Elżbieta, która trudniła się najstarszym zawodem świata, gdyż chciała być bogata i nade wszystko ukochała klejnoty, wystawne życie i bycie "ponad innymi" - smutne, prawdziwe, ale czy tak charakterystyczne dla Łodzi i Brzezin? (powtórzę - ta historia mogła się zdarzyć wszędzie). Ta część jest rozwleczona, przegadana i trochę "niezborna", co oznacza, że przeciętny czytelnik (za którego się uważam), gubi się w fabule. Na jednej stronie Zajączek (syn Celiny) ssie pierś matki, a na drugiej idzie do szkoły.
To samo zresztą, dzieje się w dalszej części, tylko tutaj już opisane są wydarzenia historyczne i czytelnik ma szansę na zorientowanie się w czasie. Dalsza część bowiem, obejmuje prześladowania, stworzenie getta, życie w getcie i jego likwidację. Tylko, że ta część jest stosunkowo krótka - Niewiele pokazano życia w przededniu II WŚ - zabrakło przede wszystkim przestrogi, że kategorie "swoi-obcy" prowadzą do wojny.
Oto chodzili razem do sklepu, plotkowali, chodzili na potańcówki, a na następny dzień wzięli karabiny i się pozabijali.
I tu trzeba przyznać: tak przejmującego opisu getta i losu Żydów nie spotkałam w żadnej innej powieści.
To co było minusem pierwszej części, jest przerażającym plusem dalszej części.
Przerażającym, bo pomimo swoistej znieczulicy, czyli odporności na słowo pisane (z racji zawodu czytałam mnóstwo o okropieństwach wojny na Bałkanach) pewnych fragmentów nie dałam rady przeczytać. Nie zdarzyło mi się wcześniej, żeby ręce mi się trzęsły i serce kołatało, przy czytaniu jakiejkolwiek powieści. Tu to nastąpiło - co, przyznaję, mocno mnie zaskoczyło.
Podsumowując - napisałam recenzję i nadal nie wiem, o czym ta książka traktuje. Obyczajowa (ale nie obyczajowo-kulturowa), trochę małomiasteczkowo naiwna, ostatecznie przeradzająca się w historyczno-obyczajową i kończąca się dwustronicowym podsumowaniem, które jest straszliwie realnie pesymistyczne. Gdyby skrócić opowieść o okresie międzywojnia do objętości okresu istnienia i likwidacji getta... i dodać trochę tła kulturowego byłaby to przykra, ale świetna powieść. Nawet pomimo przerażającego wniosku z ostatnich stron, który można przedstawić cytatem z Diatryby Wojciecha Młynarskiego. Lub bardziej prozaicznie słowami mojej babci:
"A g... i tak wypłynie na wierzch"...
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.