What have we done to the world? Look what we've done.
Gdy byłam dzieckiem, wspólne oglądanie programów przyrodniczych było jednym z naszych rodzinnych, niedzielnych rytuałów. Gdy po latach przyszło mi się zastanawiać nad ich fenomenem, doszłam do wniosku, że oprócz oczywistego zaspokajania głodu wiedzy o świecie, którego zapewne nigdy nie będzie nam dane oglądać własnymi oczami, dawały nam coś jeszcze. Zaspokajały podświadomą, wciąż tlącą się w nas, tęsknotę za tym co pierwotne. Za światem, w którym dzika przyroda wciąż wygrywa z agresywnie rozwijającą się cywilizacją, jej rabunkowym, nastawionym tylko na zysk obliczem. Takim światem, w którym nadal jest miejsce na wspólne, zdrowe koegzystowanie. Wiecie szansa na to, że mamy jeszcze czas na naprawienie wszystkiego. Ale wtedy tego jeszcze nie rozumiałam. Dla mnie największym zagrożeniem dla tego, co dzikie byli ONI. KŁUSOWNICY. W dziecięcej wizji świata jawili się jako totalni złole. Szwarccharaktery, ludzie o niegodziwych duszach i czarnych jak smoła sercach.
I ja, dziewczynka, później nastolatka, żyjąca sobie bezpiecznie i komfortowo na Starym Kontynencie, z poziomu kanapy, potępiałam kłusowników. Przekonana o słuszności swojego osądu, nie widząca tego jakie, to wygodne. Nie zastanawiałam się wtedy nad tym, jakie są przyczyny tak wielkiej skali problemu i nie miałam pojęcia, że dzika przyroda, którą oglądam w TV już właściwie nie istnieje, bo pokazuje nam się jej dogorywające szczątki. Na swoje usprawiedliwienie i tych wszystkich, którzy dali się złapać w podobną pułapkę myślenia, może nawet poczucie moralnej wyższości, mam tylko tyle, że brakowało nam narzędzi, by się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Zmiana perspektywy przyszła dopiero z czasem.
Dlatego bardzo cenię sobie to, co zrobili Owensowie. Pokazali bowiem, że nawet kłusownictwo ma ludzką twarz. Że wielu z tych ludzi, którzy polują, po porostu nie ma wyboru. Nie mają szans na pracę, a ich dzieci muszą jeść, dostawać leki, gdy są chore. Chcieliby także by miały możliwość pójścia do szkoły, co dałoby im szanse na lepsze życie. A na to również potrzebne są pieniądze. Dali nam zatem, jako jedni z wielu, mit odarty ze złudzeń: kłusują nie tylko źli ludzie. I ta zmiana perspektywy jest ważna, ponieważ każe zastanowić się m.in. nad tym, komu zależy by ten stan rzeczy się nie zmienił, komu żyje się dzięki temu wygodnie, kto na tym korzysta. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że pośród osób nielegalnie (lub/i niepotrzebnie) polujących na zwierzęta, są i tacy którzy mają z tego zwykłą frajdę, pompują sobie tym swoje chore ego. Dla wielu, to też wciąż lukratywny biznes, z którego trudno zrezygnować (niestety dotyczy to też polityków i skorumpowanych urzędników). I to właśnie są ci, którzy chcieli powstrzymać Owensów za wszelką cenę.
A co takiego zrobili Delia i Mark? Właściwie położyli kres kłusownictwu w Dolinie Luangwy (Zambia). Dali mieszkańcom tamtejszych wiosek przysłowiową wędkę (a nie rybę!): umiejętności, narzędzia, instrukcje, wiedzę. Pomagali budować szkoły, młyny, tworzyć stawy rybne, rozkręcać drobne biznesy. Pokazali, że można żyć inaczej - pomogli przetrwać najtrudniejsze początki. To sprawiło, że przeważająca większość wspieranej przez nich społeczności bardzo szybko zrezygnowała z pomagania kłusownikom. Bo - co tu dużo mówić – też im się ich działalność nie podobała. Większość doskonale zdawała sobie sprawę z tego, bo nie są ślepi, że zwierząt jest coraz mniej i zaraz nie będzie ich w ogóle. To dobry moment by wspomnieć o tym, o czym wie nadal zbyt niewielu: zwierzęta hodowlane stanowią 67% biomasy wszystkich kręgowców (zapewne w większości wyniszczające hodowle przemysłowe),30% to ludzie, a biomasa dzikich kręgowców to zaledwie 3%! Stoimy nad przepaścią i tylko krok dzieli nas od katastrofy. A jakoś uparcie nie chcemy tego dostrzegać…
Przeplatana licznymi retrospekcjami (także z czasów dzieciństwa obojga) historia napisana przez Owensów dotyczy nie tylko ich rozlicznych działań, mających na celu poprawę jakości życia, dania nowych możliwości tym, którzy mogą mieć wpływ na ratowanie resztek przyrody. To także opowieść o nieustannej walce, podyktowanej miłością do natury, chęcią jej głębokiego zrozumienia i szacunku dla niej. Ponadto to historia słoni, połączonych złożonymi relacjami międzypokoleniowymi, które zostały nagle przerwane. O dojmującej samotności tych stadnych istot. O traumach i wyrwach, z którymi muszą się mierzyć te zwierzęta tylko dlatego, że ktoś uznał zabijanie ich za intratny interes. To opowieść o mądrości natury, która potrafi odradzać się nawet po największej katastrofie, pod warunkiem, że człowiek przestanie się wtrącać. To także podziękowanie setkom osób, które uwierzyły w projekt i postanowiły go wesprzeć. Hołd dla cichych bohaterów z zambijskich wiosek. Dla nas to też lekcja pokory, ale i nadzieja na to, że nie jest za późno, że działanie przynosi efekty, jeśli mamy otwarte umysły i serca. I jeśli zechcemy spojrzeć na rzeczy po to by zobaczyć je takimi jakimi są, a nie jakimi chcemy, żeby były.
Ta niepozorna książka ma w sobie ogromną moc. Jest przejmująco szczera, uwrażliwiająca. Otwiera oczy i uczy. Pokazuje ile się da, jeśli się tylko chce. Podczas lektury każdy poczuje bezsilny gniew, co wrażliwsi zapłaczą - wszystkich nas na pewno połączy nić porozumienia. Muszę się wam przyznać, że za każdym razem, gdy patrzę na „Sekrety sawanny” w głowie zaczyna rozbrzmiewać mi „Earth Song” Michaela Jacksona. I tak sobie myślę, że ludźmi takimi jak Owensowie, powinna być zaludniona ziemia. Wtedy byłoby jakoś lżej, przyszłość jawiłaby się w jaśniejszych barwach.
Dwadzieścia trzy lata w afrykańskiej dziczy wśród tajemnic słoni i ludzi Przeprawiając się przez rozchwiane mosty nad wezbranymi rzekami, walcząc z rojami much tse-tse, Mark i Delia Owensowie znal...
Dwadzieścia trzy lata w afrykańskiej dziczy wśród tajemnic słoni i ludzi Przeprawiając się przez rozchwiane mosty nad wezbranymi rzekami, walcząc z rojami much tse-tse, Mark i Delia Owensowie znal...
Po raz kolejny wracamy w towarzystwie Delii i Marka Owensów do Afryki. Park Narodowy Luangwa Północna powoli na nowo zapełnia się dzikimi zwierzętami a mieszkańcy okolicznych wiosek zmieniają nie tyl...
Nic nie wzbudza we mnie takiego gniewu jak znęcanie się nad dziećmi i zwierzętami. Tym bardziej, gdy jest to znęcanie się, a nawet zabijanie, dla jakiejś fanaberii i chęci wzbogacenia. „Sekrety Sawa...
@tomzynskak
Pozostałe recenzje @alicya.projekt
Rzecz o ocalaniu człowieczeństwa
@ObrazekTo jedna z tych powieści, które chodzą nam po głowie długimi godzinami. „Światłoczułość” wciąż powraca do nas obrazami pełnymi odrazy i cierpienia, ale również...
@ObrazekCałkiem niedawno rozpływałam się w zachwytach nad pierwszym tomem „Cieni”, teraz mogę już ze wszystkich sił zachęcać was do sięgnięcia po kontynuację. Po raz d...