Głównie i przede wszystkim książka ma wartość inspiracyjną, bo niestety nie informacyjną. Podczas lektury pojawiają się pytania, rodzą wątpliwości; „Mój przyjaciel Hitler” skłania do mniej lub bardziej głębokich przemyśleń i zajmowania w różnych kwestiach własnego stanowiska. Za to zdecydowanie nie jest to lektura porywająca czy ekscytująca. Momentami jakaś taka… nijaka, beznamiętna. I kompletnie nie sensacyjna.
Pewne rozczarowanie wynikać może z oczekiwań. Jeśli przez dwadzieścia pięć lat Hoffmann i Hitler byli najbliższymi przyjaciółmi, to najwyraźniej w przedwojennych Niemczech, przyjaźń wyglądała inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni w Polsce. Herr Hitler, herr Hoffmann – ci mężczyźni nigdy nie mówili sobie po imieniu. Inny naród, mentalność, zwyczaje i kultura – owszem, to prawda, ale nie jest prawdą, że w tamtych czasach żadni mężczyźni nigdy nie przechodzili na „ty”, wystarczy poczytać Remarque’a czy Svena Hassela.
„Mój przyjaciel Hitler” to książka zdecydowanie bardziej o Hoffmannie niż o Hitlerze. O tym, gdzie, kiedy, w jakich okolicznościach, z kim, fotografował Hitlera. O samym Hitlerze też jest… trochę. Że miły, ujmujący, kulturalny, pożądany towarzysko (głównie przez kobiety), że nie pił, nie palił, nie jadł mięsa, że interesował się malarstwem i muzyką, że gardził ludźmi, którzy za sport uważają polowania. Właściwie dowiedziałem się o nim bardzo niewiele ponad to, co już wiedziałem. Na przykład – oglądając publiczne wystąpienia Hitlera na archiwalnych filmach, można odnieść wrażenie, że miotał się na scenie, jak szaleniec. Nie wiedziałem, że wszystkie te miny, pozy i gesty Hitler wcześniej trenował przed aparatem Hoffmanna, żeby podczas oglądania zdjęć, poznać, które z nich będą robiły największe wrażenie na obserwujących go tłumach.
Książka reklamowana jest informacją, że zawiera zdjęcia, które Hitler zabronił publikować. To prawda, ale ważne jest, dlaczego zabraniał. Na przykład jedno z nich przedstawia go podczas wycieczki, w krótkich spodniach (typ tyrolski lub bawarski), podkolanówkach i w ogóle… na sportowo. Hitler uważał, że tak nie powinien być prezentowany wódz Tysiącletniej Rzeszy. Gardził Mussolinim, bo ten pozwolił zrobić sobie zdjęcie na basenie w kąpielówkach.
Heinrich Hoffmann wielokrotnie powtarza, że polityką się nie interesował i na niej nie znał, ale do partii nazistowskiej wstąpił wcześniej niż Hitler, a sąd denazyfikacyjny skazał go na 10 lat obozu pracy, zakaz wykonywania zawodu i przepadek mienia, więc coś tu nie do końca trzyma się kupy. Jednak z drugiej strony, czego można się było spodziewać? Że przyjaciel Hitlera, po wojnie, będzie manifestował swoją wiarę w narodowosocjalistyczne idee Wodza? Dostałby wtedy kary jeszcze dotkliwsze, więc, jak wielu z nich, nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie wiedział.
W zakładzie fotograficznym Heinricha Hoffmanna „Photohaus” w Monachium Hitler poznał, pracującą tam wówczas, Evę Braun, przyszłą kochankę i żonę. Lekarza szarlatana, który szprycował wodza podejrzanymi lekami i narkotykami, doktora Theo Morella (w NSDAP od 1933 roku), Hitler też poznał dzięki Hoffmannowi. Córka Hoffmanna, Henriette, była żoną Baldura von Schiracha, przywódcy nazistowskiego Hitlerjugend. Więc nie wydaje się możliwe, żeby skromny fotograf był tak bardzo niedoinformowany i niezaangażowany.
Fotografia. Książka zawiera sporo reprodukcji, ale i tak znacznie mniej, niż się spodziewałem. Jako że na temat fotografii coś tam wiem i potrafię, pozwolę sobie stwierdzić, że są to zdjęcia artystycznie bardzo przeciętne. Wartość mają tylko ze względu na osoby, które Hoffmann fotografował, a nie jego talent czy wybitną sztukę.
Ostatecznie – czasu nie żałuję, ale głównie dlatego, że miałem okazję, kolejny raz zresztą, zastanawiać się nad możliwością oddzielenia życia i postawy moralnej twórcy od jego dzieł. Podobnie jak to było w przypadku reżyserki, scenarzystki, Leni Riefenstahl, architekta Hitlera, Alberta Speera i wielu innych.