Zapaliłam się do tej książki, kiedy tylko ją zobaczyłam i przeczytałam opis. To moja druga w ostatnim czasie lektura z Adamem Mickiewiczem w roli głównej, miałam przeczucie, że będzie o niebo lepsza od poprzedniej – i nie myliłam się.
Fabularnie rzecz wygląda tak, że w warszawskim mieszkaniu wynajętym od stryja i niekoniecznie najnowocześniejszym mieszkają Marta i Łukasz oraz ten trzeci, Adam. TEN Adam, rezydujący w szafie tytułowy wypiór, czyli wampir (wyjaśniam, bo sama nie znałam tego określenia). Wygląda na nas przez dziurkę od klucza z pomysłowo zaprojektowanej okładki. Związek Marty i Łukasza obumiera, do czego Adam niezamierzenie się przyczynia. Marta pracuje w muzeum, nomen omen, Adama Mickiewicza (nawet zabiera pewnego razu swojego lokatora na wystawę), pracuje też nad powieścią osadzoną w ramach towianizmu. Okazuje Adamowi więcej zainteresowania i troski niż swojemu partnerowi, ale do swojej fascynacji wieszczem oczywiście się nie przyznaje, a Łukasza słusznie to wkurza. Ten z kolei pracuje jako recepcjonista w klinice – i jest poetą, z wiadomych względów czuje się w tym układzie zagrożony. Próby literackie czy krytycznoliterackie obojga (Marta pisze też artykuły o towianizmie) na razie nie są zauważane ani tym bardziej cenione.
I tu muszę stwierdzić zdecydowanie, że tej pary bohaterów nie polubiłam. Są tak zagubieni w świecie, również swoim własnym, tak malutcy i żałośni, że po prostu irytujący. Jeśli nawet Marta wydaje się rokować jako pisarka, to zawodzi jako partnerka. Jeśli nawet Łukasz próbuje bronić swoich prób pisarskich oraz uświadomić Marcie dziury w ich relacji, to jednak też ucieka w pozazwiązkowe rozrywki. Ale rozumiem, że Adam Mickiewicz musiał mieć jakieś tło, a tych dwoje tylko do tego się nadaje. Odebrałam ich jako tło uogólnione, reprezentatywnych przedstawicieli pokolenia smutnych, znerwicowanych, wielkomiejskich trzydziestolatków, jak ich nazwano na okładce.
Gwiazdą jest oczywiście Adam. Wielki poeta, który przestał być w ogóle poetą, bo stał się wampirem. Chociaż nie można powiedzieć, że gwiazdorzy. Po prostu jesteśmy tak wychowani w duchu romantyzmu, że temu duchowi ulegamy. Wzruszają i wampirze przygody Adama, i jego wspomnienia sprzed przemiany. I to jemu chciałam towarzyszyć, nie Łukaszowi i Marcie.
Pod względem formalnym książka Grzegorza Uzdańskiego jest różnorodna. Składa się z fragmentów pisanych wierszem (tych jest najwięcej), fragmentów dramatycznych, maili pisanych przez Adama, komentarzy z forum internetowego (tych nie ma na szczęście dużo) a także fragmentów autentycznego pamiętnika Zofii Szymanowskiej (siostry Celiny, żony Adama). Całość czyta się fantastycznie, z ogromną przyjemnością i płynnie. Jak ja to mówię – nie potykamy się o słowa, tylko właśnie z nimi płyniemy. Najbardziej porywa fraza mickiewiczowska – szczególnie przy czytaniu na głos. Język – odpowiednio uwspółcześniony tam, gdzie trzeba – uważam za największą zaletę tej książki, gatunkowo określonej w posłowiu przez Justynę Jaworską jako poemat dygresyjny. Momentami jest to utwór zabawny, ale nie dlatego, że opisuje coś zabawnego. Wynika to raczej właśnie z wyjątkowej i ujmującej sprawności językowej autora. Aż się prosi, by zacytować tu innego wieszcza, Juliusza Słowackiego, który w Beniowskim pisał: Chodzi mi o to, aby język giętki / Powiedział wszystko, co pomyśli głowa(…). Mam nieodparte wrażenie, że to się Grzegorzowi Uzdańskiemu udało.
Ale przyznaję, że długo nie mogłam odkryć, co było jego celem. Książkę właściwie połknęłam – wciąż jednak myślałam, no dobra, ale mam to czytać tylko dla rozrywki, tylko dla podziwu nad umiejętnościami autora? Przecież musi chodzić o coś więcej! Przeczytałam ostatnią scenę… I nic, dalej nie wiedziałam. Olśniło mnie dopiero, gdy przeczytałam wspomniane już posłowie i połączyłam je z tą ostatnią sceną. Może nie należało go czytać od razu, może obudziłaby mnie w środku nocy myśl, że już wiem. W każdym razie nie będę psuła potencjalnym czytelnikom zabawy – może wpadniecie szybciej niż ja na to, w czym tkwi istota rzeczy. Powiem tylko, że najciemniej bywa pod latarnią.
Na koniec refleksja typowo nauczycielska. Jeśli młodzież szkolna miałaby zainteresować się Adamem Mickiewiczem, podjąć próbę poznania i zrozumienia jego twórczości, na zachętę do tego znakomicie nadaje się właśnie Wypiór, a nie książka Adam Mickiewicz. Bryk bardzo niekonwencjonalny. Z prostej przyczyny: pierwsza z tych książek Mickiewicza ożywia, druga – zabija.