Okej, otworzyłem więc tę książkę i z miejsca rzuciła mi się w oczy jedna rzecz. To jak bardzo autorka stara się przekonać czytelnika, że ma dobry warsztat. Jak bardzo zależy jej, by odbiorca tekstu uwierzył, że to będzie wspaniała literacka przygoda, bo ona potrafi coś takiego stworzyć. Wszystko ma być w tej powieści udane: sposób w jaki zapoznajemy się z postaciami, w jaki jest nam przedstawione zawiązanie kryminalnej zagadki, w jaki mamy podążać za rozwojem intrygi itd. Serio, miałem wręcz wrażenie, że pisarka ma jakąś obsesję na punkcie... no właśnie, obsesję na punkcie czego? Doskonałości tego tekstu? Chyba jednak nie, to nie miało być wcale idealne, kilka rzeczy jest tu totalnie pominiętych, jakby Sara Antczak odpuściła je sobie, wrócę jeszcze do tego problemu. Bardziej obsesji na punkcie dwóch innych spraw. Po pierwsze kontroli nad tym, co się dzieje na kartach "Kary". Całkowitego panowania przez autorkę nad światem przedstawionym. Po drugie zaś zrealizowania jakiejś niesamowitej ambicji, pragnienia uczynienia w tej książki omalże rozprawy psychologicznej ukrytej pod płaszczykiem literatury popularnej.
No i to oczywiście jakoś tam działało. Szybko i sprawnie poznałem bohaterów, opisy ich perypetii były plastyczne i ciekawe. Jakoś tam się w to wciągnąłem. No właśnie, "jakoś tam" to w tym wypadku nader adekwatne określenie, zważywszy, że przez cały ten początek lektury miałem wrażenie, że to kontrolowanie przez twórczynię tekstu przekroczy w końcu pewien punkt krytyczny i przerodzi się w jakąś przeogromną sztuczność. I tak, moje obawy się potwierdziły. Od pewnego momentu całość zrobiła się tak sztuczna, że szok. Postępowanie postaci, ich motywy i reakcje tak bardzo zaczęły odbiegać od tego, co robiliby na ich miejscu ludzie z krwi i kości, że robiło się to wręcz zabawne, a styl jakoś tak dziwnie się tej sztuczności podporządkowywał. Oczywiście wciąż było to przerywane bardzo dobrze napisanymi scenami (wizyta u wdowy - naprawdę kawał świetnej literackiej roboty, czy pojawienie się postaci prywatnego detektywa, liczyłem w ogóle, że jego wątek będzie jakoś rozwinięty, bo dosłownie wszystkie sceny z tym bohaterem były znakomite), ale to właśnie były tylko takie przerywniki.
W ogóle to mam wrażenie, że autorka bardzo chciała, w ramach tego swojego świetnego warsztatu, w który mieliśmy uwierzyć, łączyć ze sobą wiele, wiele elementów. Mamy flashbacki, nawet podawana na kilka sposobów. Mamy tą głębie psychologiczną i wielka, wielka szkoda, że prawdziwy eksperyment na ludziach, do którego ta fikcja się odnosi, został opisany tylko bardzo po łebkach. Mamy polifonię narracji i wyszło nader tak sobie, czasem nie wiedziałem, czyjego monologu właśnie słucham. Mamy wreszcie elementy z klasyki thrillera, jak końcowa rozpierducha (tu są nawet dwie), czy wcześniejsze sceny policyjnych przesłuchań, sceny zupełnie pierwszorzędne. Gdyby całość była taka...
Tak, dobrze się domyślacie, to jest mój główny żal do pisarki - czemu nie poszła, pisząc to, w bardziej normalny thriller, ambitniejsze elementy nieco marginalizując? Skoro to te zwykłothrillerowe rzeczy ewidentnie najlepiej jej wychodziły. Czemu? Bo miało być ambitnie? Ale to nie powinien być chyba cel sam dla siebie. Może być tak, że mamy zwykły thriller i ambitne sprawy jako okrasę i jest świetnie, serio.
Ten zarzut jest tym bardziej na miejscu, że sporo spraw się pisarce w tym wszystkim zgubiło. Zupełnie, ale to totalnie ginie gdzieś Wrocław jako jeden z bohaterów książki, choć ewidentnie miał nim w zamyśle Antczak być, paradoksalnie już sceny z Kołobrzegu są bardziej plastyczne. Niewykorzystane pozostają szanse na dialogowanie z literackim otoczeniem, o eksperymencie psychologicznym już pisałem, ale np. jest w powieści moment, w którym ktoś zaczyna polować na postacie, giną jedna po drugiej według jakiegoś tam klucza. To przecież popularny motyw w popkulturze i aż się prosiło, by jakoś tym pograć. I autorka nie zrobiła tu nic, totalnie nic.
Może się to oczywiście podobać, także w formule odejścia od normalthrillera. Widać to choćby po wysokich ocenach powieści na portalach literackich, nie wynikających przecież, oh nie, z chęci dowartościowania się oceniających ambitną jakże literaturę. Ja jednak daję 5/10, końcowa sztuczność zachowań postaci wręcz wolała o pomstę do Nieba