Dlaczego spodobała mi się książka pod tytułem „Boruta”? Powodów jest kilka. Po pierwsze – niesamowite poczucie humoru. I to nie tylko głównego bohatera, ale wszystkich innych, których napotyka na swej drodze. Jest to tym bardziej urzekające, że oni wszyscy są „naszymi przodkami” – rubaszni, dosadni, nieulękli, hardzi, ale zawsze, no prawie zawsze, z uśmiechem na ustach. Jakże bardzo tej cechy brakuje nam współcześnie! Nawet jeśli owo poczucie humoru okraszone byłoby siarczystymi inwektywami, to i tak jest bardziej kreatywne, niż nasze nagminnie wyrażane obelgi na „k...”, „ch…”. Nie wiem skąd Autor zaczerpnął natchnienie w tym temacie, ale jestem pod ogromnym wrażeniem.
Drugi ważny powód – Marcin Sobieralski świetnie wprowadza nas w klimat słowiańskich wierzeń. I nie ma tu XIX-wiecznego tworzenia naszej rodzimej mitologii przez badaczy, lecz powrót do tego, co w nich zdaje się być pewnikiem. Pewnie mało z was wie, że nasze wierzenia obarczone były mocnym wątkiem demonologicznym. Bogowie, o ile istnieli, byli niejako niedostępni, w dużo większym stopniu niż bogowie starożytnych Greków. Jednak duchy, demony, potwory, to już inna sprawa. Te mroczne istoty czyhały na każdym kroku, począwszy od zakamarka domostwa, poprzez łany zbóż, dzikie zarośla, bagniska, rzeki, jeziora, na borach kończąc…
Słowianie, a przynajmniej ich znaczący odsetek, zamieszkujący ziemie polskie, mimo wprowadzenia w 966 roku chrześcijaństwa, nadal byli politeistamii. Niestety brak jest bezpośrednich źródeł, które mogłyby naświetlić na czym wyglądała ich religia, albo przynajmniej w jakiej formie przejawiał się ówczesny kult pogańskich bożków i demonów. O tym wszystkim wiemy tylko z przekazów chrześcijańskich „historyków”, nacechowanych dużą dozą przekłamań, niedopowiedzeń i niezrozumienia. Zresztą, większość z tych informacji i tak dotyczy Słowian połabskich, a nie plemion lechickich. Pomimo wprowadzenia chrześcijaństwa przez Piastów, sam proces chrystianizacji ziem polskich musiał przebiegać przez wiele pokoleń. I nie mogły tego zmienić nawet prześladowania wyznawców dawnej wiary, dokonywane przez Chrobrego czy Mieszka II. Nasi przodkowie z pewnością czcili jakichś bogów, jednak byli oni odlegli. Wprawdzie mieszali się w sprawy tego świata, ale zakres ich władzy był niejako ograniczony. Znacznie większą rolę odgrywały duchy, demony czy wszelakiego rodzaju potwory. Topielce, strzygi, biesy, czarownice i cała przeogromna masa ich pobratymców, dokładała wszelkich starań, aby uprzykrzyć życie przeciętnemu Słowianinowi. Czyhały one dosłownie na każdym rogu, w każdym zakamarku, cały czas gotowe szkodzić ludziom. Oczywiście szło się im przeciwstawić, używając zaklęć, talizmanów… Kosmas, piszący na początku XII wieku o Czechach pisał: „I tak dotąd liczni wieśniacy są jak poganie: ten czci źródła lub ognie, tamten oddaje pokłony ogniom i drzewom albo kamieniom.” (Kosmasa Kronika Czechów, tłum. M. Wojciechowska, Warszawa 1968, s. 94). Tak też musiało być i na naszym rodzimym poletku.
Trzeci plus – osadzenie w czasie. Powieść zasadza się w momencie, gdy Kazimierza I w 1038 roku zmuszono do opuszczenia kraju. Ówczesna sytuacja wewnętrzna monarchii Piastów była dramatyczna. Kraj pogrążał się w anarchii, lokalni możnowładcy pragnęli ująć władzę we własne ręce, wszędzie szerzył się rozbój i totalne bezprawie. Z tej napiętej sytuacji skorzystał czeski książę Brzetysław, który najechał i straszliwie ograbił Wielkopolskę, będącą trzonem państwa Piastów. Czesi ograbili katedrę gnieźnieńską, z której wywieźli do Pragi relikwie św. Wojciecha i Radzima-Gaudentego. Uprowadzili również mieszkańców okolicznych miejscowości i zajęli Śląsk. Tymczasem na Mazowszu władzę przejął Miecław, dawny urzędnik książęcy, który pragnął przejąć dla siebie władzę nad resztkami monarchii piastowskiej. Jego pozycję umacniało nie tylko to, że Mazowsze uniknęło zniszczeń, a więc struktury państwowe, zasadniczo pozostały nietknięte i silne, ale i fakt, że pod swe „skrzydła” przyjmował uciekinierów z innych ziem polskich. I tak, ogólnie rzecz ujmując, wyglądało tło, na bazie którego Sobieralski stworzył powieść „Boruta”. Ciekawy czas, ciekawi ludzie, ciekawa fabuła.
Czwarty plus stanowi opis życia przeciętnego Polaka, jeśli mogę tak nadużyć tego słowa odnosząc się do początku XI wieku. Tak czy inaczej, główny trzon lokalnej społeczności stanowili kmiotkowie. Stanowili oni przynajmniej 95 % całego społeczeństwa. Mimo to, nie mieli żadnego głosu w podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. W państwie Piastów rządzili dostojnicy książęcy i podlegli im wojowie (przepraszam za uproszczenie). Mimo tego, różnice między nimi a kmiotkami nie były wcale tak wielkie. Wprawdzie „panowie” posiadali drogocenne kruszce, broń, czy jakikolwiek większy majątek, mimo to, zasadniczo mieszkali w podobnych warunkach, jak chłopi. Z tą jednak różnicą, że ich „mieszkania” były większe i zasobniejsze, ale tak samo kruche, zimne i podatne na zniszczenie. Nawet duża część sprzętów domowych nie bardzo różniła się od siebie…
Chciałbym rozpisać się znacznie bardziej, jednak muszę się ograniczyć, aby nie zdradzić zbyt wiele. Książkę czyta się sprawnie i szybko, i to pomimo archaizacji słownictwa, które czasami było naprawdę trudne do wymówienia (przynajmniej dla mnie i moich dzieci). Książka jest zabawna, ale z przesłaniem. Jakim? Przeczytajcie sami. Bohaterowie są wyraziści, trochę toporni, ale wyciosani na miarę naszej wczesnopiastowskiej społeczności. Bardzo podobał mi się fakt wszędobylskich przypisów, które tłumaczyły wiele wątków i terminów, z którymi wcześniej się nie spotkałem, albo spotkanie to, z mojej strony nie było zbyt uważne. Gorąco polecam.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.