Co by było gdyby w 1948 roku zostawiono Palestyńczyków w spokoju? A Żydzi zamiast na Bliski Wschód trafiliby na… Alaskę, której kawałek otrzymaliby w zarząd na 60 lat? Brzmi absurdalnie? Tak!
Ale czy Związek żydowskich policjantów, książka Chabona, oparta na właśnie takim koncepcie, jest absurdalna? Nie! Jest doskonała. Tylko że to jedna z tych książek, których nie można czytać tylko z jednej perspektywy i nastawiać się na prozę gatunkową. To nie jest ani kryminał, ani powieść obyczajowa, ani fantasy o alternatywnej historii. To znaczy, ona jest nimi wszystkimi, a jednocześnie jest czymś znacznie więcej. I oznacza to, że mamy w rękach kawałek literatury najlepszego sortu.
Akcja rozpoczyna się w przełomowym momencie, już za kilka tygodni upłynie 60 lat i tereny zajmowane przez Żydów, na których stworzyli swoje państwo, wrócą w zarząd rdzennych indiańskich mieszkańców tych ziem. Koniec z odrębną administracją, policją i tak dalej. Większość Żydów szykuje się do wyjazdu, ale niektórzy próbują udowodnić, że warto ich zatrzymać na dotychczasowych stanowiskach. Jeszcze inni, jak Mejer Landsman, bohater powieści, rozwiedziony policjant, pomieszkujący w podrzędnym hotelu, wykonują swoją pracę, ale cała reszta dzieje się jakby poza nimi. On szuka mordercy narkomana-szachisty, bo to jego robota, którą chce wykonać ten być może ostatni raz. Nie ma planu na "potem", kiedy straci pracę, a jego hotel zostanie zamknięty.
Fabuła powieści jest precyzyjnie skonstruowana. Nawet jeśli wydarzenia pozornie nie mają żadnego sensu ani związku, okazuje się, że żadne z nich nie było przypadkowe. A przyczynkiem do rozwiązania zagadki stanie się wydarzenie pozornie nie mające żadnego związku ze sprawą. Jednak to nie zagadka jest tu najważniejsza, tylko wszystko to, co dzieje się poza nią. Postaci, ich relacje między sobą, nadzieje i postawy w oczekiwaniu na koniec ich małego alaskańskiego świata. Małe dramaty dnia codziennego. Duże dramaty nacji bez własnego kraju. Przeplatające się ze sobą, krzyżujące, toczące się obok siebie. To jest esencja tej książki.
Trzeba koniecznie wspomnieć o języku, jakim posługuje się Chabon. To język plastyczny, mięsisty i opisowy. Dzięki niemu tekst ma niesamowity, fantastyczno-oniryczny klimat. U gorszego pisarza niektóre fragmenty byłyby nieskończenie nudne, ale Chabon ma ten niesamowity kunszt literacki, dzięki któremu może się rozgadać bez popadania w nudę i tandetę. Przypuszczam, że nawet jelenia na rykowisku opisałby tak, że wyszłoby mu małe dzieło sztuki.
Chabon to w tej chwili mój top 10 współczesnych pisarzy. Polecam bardzo.