Zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne jestem w mniejszości, ale dla mnie Abominacja jest perfekcyjna! (Z małym ale.) Ta książka wywarła na mnie tak piorunujące wrażenie, że z jednej strony mogłabym o niej rozprawiać godzinami, a z drugiej trudno mi zebrać się w sobie i napisać o niej parę zdań, bo obawiam się, że nie znajdę odpowiednich słów, które odpowiednio oddałyby doskonałość tej powieści. Nie czytałam recenzji innych czytelników i nie za bardzo potrafię odgadnąć skąd tak niskie oceny, bo Abominacja to Simmons w najlepszym wydaniu. W mojej opinii ta powieść w niczym nie ustępuje Terrorowi - i tu i tu na najwyższy podziw zasługuje gigantyczny research, jaki Simmons musiał wykonać przygotowując się do pisania tej powieści. Z jakimi detalami opisane są tu górskie krajobrazy i cały przebieg wspinaczki. Aż trudno uwierzyć, że autor sam nie jest himalaistą i nie zna Himalajów z autopsji, a jedynie ze źródeł pierwotnych. Jak trafnie Simmonsowi udało się oddać wszelkie lęki i trudności związane ze wspinaczką! Po skończeniu Abominacji od razu sięgnęłam po biografię Kukuczki i w trakcie jej czytania przy niejednym fragmencie łapałam się na tym, że „o! tak samo opisane to było u Simmonsa”. Tak jak w Terrorze tak i w Abominacji zafascynowały mnie opisy przyrody. Simmons jak nikt inny potrafi zniewalająco i plastycznie pisać o zimnych, nieprzystępnych i nieprzyjaznych człowiekowi krajobrazach. Ja wręcz miałam przed oczami te wszystkie skute lodem i ukryte pod śniegiem szczyty i przełęcze i momentami nie mogłam się opędzić myśli, że wolałabym teraz wspinać się przy 40-stopniowym mrozie po Mount Evereście niż siedzieć wygodnie w domu ze świecącym jasno słońcem za oknem.
Jeśli chodzi o samą historię to pomimo długości i niespiesznego tempa, ja się ani przez moment nie nudziłam. Idealnie dawkowana jest tu groza i pomimo, że trudno nazwać Abominację rasowym horrorem to niemal cały czas w trakcie lektury towarzyszyło mi nieodłączne uczucie niepokoju, niepewności, a momentami i autentycznego lęku. Parę razy Simmons mnie zaskoczył, kiedy to zaserwował absolutnie nieprzewidziane twisty fabularne. I tak jak przez większą część książki te zwroty akcji były jak najbardziej naturalne i pasujące do całej opowieści tak niestety w pewnym momencie Simmons przeholował i to był o ten jeden twist za dużo. Nie chcę spoilerować, więc napiszę tylko, że Simmons poleciał Mastertonem. I to takim najbardziej Mastertonowym Mastertonem - 1000% złego smaku i kiczu w kiczu. Ów fatalny fragment to jest tylko parę zdań, niecała strona nawet - ale to jest takie wzniesienie się na absolutne szczyty absurdu i bzdurności, że nie da się tego przemilczeć. Ile ja bym dała, żeby te nieszczęsne pół strony odzobaczyć. Już abstrahując od tego jak pisarz klasy Simmonsa mógł wpaść na tak durny pomysł i zniżyć się do najniższego poziomu, to jakim cudem nikt z wydawców czy redakcji nie zwrócił uwagi na to jak niepasujący i oderwany od całej fabuły jest to fragment i najprościej mówiąc jak zły i tani i dlaczego go nie wyciął? Przecież to aż kłuje w oczy. To jest nagły zwrot z literatury rozrywkowej wyższej klasy w stronę literatury klasy Z.
Mam nie lada problem z końcową jednoznaczną oceną tej powieści. Bo z jednej strony jest to książka, która już na zawsze pozostanie ze mną, bo w pewien sposób wpłynęła na moje życie zarażając mnie nową pasją. Kompletnie się tego nie spodziewałam, ale “Abominacja” rozbudziła we mnie przeogromne zainteresowanie literatura górską, którą jeszcze do niedawna omijałem szerokim łukiem. Ja w ogóle bardzo cenię i uwielbiam książki, które zmuszają mnie do spędzania co najmniej drugie tyle co na właściwej lekturze - na przetrząsaniu internetu i innych źródeł w celu poszerzenia wiedzy i znalezienia jak najwięcej informacji na wspomniany w książce temat. Przez czas czytania Abominacji moja historia wyszukiwań w Google zdominowana była przez wszystko co związane z górami, a przede wszystkim wspinaczkę wysokogórską - od konkretnych szczytów, przez specjalistyczny sprzęt wspinaczkowy, aż do historycznych postaci himalaizmu. Czas spędzony nad lekturą tej książki zaliczam do najpożyteczniejszych i jak najbardziej udanych, nie zamieniłabym tych chwil na żadne inne! A nawet chciałabym, żeby trwały dużo dłużej. Z każdą kolejną przeczytaną stroną ubolewałam, że to już coraz bliżej końca, a ja chciałam, żeby ta pasjonująca pełna śniegu i niebezpieczeństw przygoda trwała bez końca. I gdyby nie ten jeden pozbawiony jakiejkolwiek logiki durny fragment to Abominacji bez wahania dałabym 10 na 10 i okrzyknęła powieścią genialną. I nadal bardzo chcę to zrobić, bo nie uważam, że należy przekreślać bądź znacząco obniżać ocenę całej 600-stronicowej powieści przez kilka zdań - nieważne nawet jak złych i absurdalnych. Jednak też nie mogę całkowicie olać tego niefortunnego fragmentu i udać, że na kartach powieści nie wystąpił. Ach, jak prościej byłoby gdyby Simmons w całości sam napisał Abominację - każde słowo, każde zdanie, a nie na chwilę się znudził pisaniem i oddał pióro Mastertonowi. Mimo tego jednego zgrzytu lekko psującego efekt końcowy i tak Abominacją staje się jedną z książek mojego życia!
Za możliwość wcześniejszego przeczytania dziękuję Wydawnictwu Vesper.
Recenzja pochodzi z bloga:
https://romy-czyta.blogspot.com/