O książce "50 shades of Grey" mówi się od kilku miesięcy na całym świecie. Byłam bombardowana jej tytułem, okładką i peanami na jej temat od długiego czasu, więc kiedy tylko pojawiła się na polskim rynku postanowiłam po nią sięgnąć, by wyrobić sobie opinię.
Zacznijmy od tego o czym jest ta historia. O młodej, naiwnej i niewinnej (w każdym tego słowa znaczeniu) studentce, która przez zbieg okoliczności zmuszona jest do przeprowadzenia wywiadu z tajemniczym miliarderem Christianem Greyem. Od tego spotkania ani jedno ani drugie nie może o sobie zapomnieć. Tyle, że Anastasia jest Christianem po prostu zafascynowana, a on...? No właśnie...
W końcu nieustępliwy Christian Grey stawia na swoim - zaczyna się spotykać z Aną i ich relacja przeradza się z fascynacji w seksualną. Ale Christianowi to nie wystarcza. Jego władcza natura woła o jeszcze, o więcej, więc proponuje Anastasii pewien niezwykły, brutalny, erotyczny układ. BDSM.
Sięgając po "50 twarzy" nie miałam pojęcia, że powstała jako fanfic "Zmierzchu" - później jedynie dopracowany, ze zmienionymi postaciami i okolicznościami. Nie czytałam też "Zmierzchu" (i takiego zamiaru nie mam) więc nie potrafię dostrzec między tymi książkami powiązań czy inspiracji. Jedno mogę powiedzieć: ta książka jest... straszna.
Po pierwsze - sam pomysł może jest szokujący i skandaliczny, jednak uważam, że mógł zostać lepiej wykorzystany. Czytelnik czeka w napięciu na te "ostre momenty" a po przeczytaniu ich przychodzi rozczarowanie.
Po drugie - zasób słów jakimi posługuje się autorka (o tłumaczce będzie później) jest powalająco ubogi. Co stronę powtarzają się te same określenia, identyczne opisy sytuacji, myśli, niemal takie same dialogi. To sprawia, że na pozór wciągająca historia staje się nudna i przewidywalna. Grey zaraz powie "nie przygryzaj wargi Anastasio", albo "musisz jeść", a ona pomyśli "o rany".
Po trzecie - książka jest tak niesamowicie okrojona z fabuły, że tak naprawdę jest to 600 stron o niczym, przeplatane (powtarzającymi się) opisami pikantnego seksu.
Kolejna sprawa - bohaterowie. Najbardziej do sięgnięcia po "50 twarzy" przekonał mnie fakt "powolnego odkrywania portretu psychologicznego Christiana Greya". I co? Nic! Odkrywać to my sobie tu możemy jedynie "jak pochmurnieje jego spojrzenie" albo jak "nagle jego głos staje się ciepły i czuły". Christian Grey jest bezbarwny, to samo Anastasia, która wręcz mierziła mnie swoją naiwnością i głupotą.
A teraz sprawa tłumaczenia. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym. Zwroty typu "fuck", "holly shit", które w oryginale również przewijają się co kilka zdań, tutaj zastąpione są słowami: "rany", "rany julek", "rety", "cholercia" i - tu proszę o uwagę - "o Święty Barnabo". Nie muszę Wam chyba mówić jak to ostatnie zdanie brzmi podczas "brutalnego" aktu seksualnego między Christianem a Anastasią?
Dawno nie miałam tak mieszanych uczuć co do książki, szczególnie do takiej, która została okrzyknięta światowym bestsellerem. Sama nie wiem czy będę sięgać po kolejne tomy trylogii. Niewykluczone, bo nie lubię zostawiać niedomkniętych spraw - ale na pewno nie kupię ich za cenę rynkową.
Plus w ocenie jest za to, że książkę czytałam z ciekawością. Generalnie jednak przyniosła mi mnóstwo rozczarowania.