staram się niezbyt często sięgać po romanse, bo to nie jest do końca mój gatunek. nie odbierajcie tego jednak w ten sposób, że jestem jakaś znieczulona, czy coś w tym stylu. nie, ja po prostu nie lubię czytać o miłości. o wiele bardziej odpowiada mi krew, morderstwo i pościg za sprawcą. są jednak takie książki, które w jakiś sposób mnie intrygują, ale jeśli przychodzi mi coś napisać o tej pozycji, to nadal nie jestem pewna, czy uda mi się sklecić coś sensownego.
na początku może zacznę od tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to historia z wattpada - obracam się na tym serwisie blisko pięć lat, swoje tam napisałam i przeczytałam. sam ten fakt sprawił, że poniekąd wiedziałam, czego mogę się spodziewać. cukierkowa miłość, spotkanie dwójki nieznajomych, którzy, jak się okazało, czekali na siebie całe swoje życie oraz inne takie, które były mi doskonale znane. pomimo tego, że lullaby i louis to postacie dosyć ciekawe, a sam motyw piekła i nieba, które odwiecznie kontrolują ziemię jest raczej niespotykany, to coś mi tutaj nie spasowało. nie wiem, może to fakt, że jestem nieco uprzedzona do przelewania na papier tego, co figuruje na wattpadzie, może jeszcze coś innego, ale ta książka nie przypadła mi szczególnie do gustu.
sama historia może i jest wciągająca - w końcu przeczytałam ją w dwie godziny z groszami, ale nie odnalazłam w niej nic, co w jakiś sposób odmieniłoby moje życie czytelnicze. nie czułam podekscytowania, tak jak to było przykładowo przy czytaniu ❝hopeless❞, a raczej po prostu kartkowałam, aby tylko czytać dalej. oczywiście nie odbierajcie też tej recenzji jako jakiś akt zazdrości, nie, również nic z tych rzeczy. każda wydana książka z wattpada mnie cieszy i jestem dumna z tej społeczności, w której się obracam, ale naprawdę myślałam, że spotka mnie tu coś, co wbije mnie w fotel i sprawi, że po nieprzespanej nocy, spędzonej w pociągu, nie będę mogła się oderwać od lektury. niestety, zawiodłam się. zakończenie przewidziałam i dokończenie tej książki było już tak naprawdę tylko formalnością.
summa summarum, mój stosunek pozostaje neutralny. nikogo nie zniechęcam ani nie zachęcam. ode mnie ta pozycja dostała cztery solidne gwiazdki i zastanawiałam się, czy nie dać ich pięciu, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam z tego pomysłu. uważam, że zawsze pierwsza ocena jest najszczersza i później nie dręczą mnie przez to wyrzuty sumienia. dlatego też zakończę w ten sposób, że najrozsądniejsze będzie to, abyście sami sięgnęli po tę książkę i wyrobili sobie o niej indywidualne zdanie.