Dzisiaj przychodzę do was z książka niezwykle poruszającą. Książką zmuszającą do zatrzymania się i zastanowienia nad własnym życiem. Czy w codziennym biegu, pogoni za karierą i dobrami materialnymi nie zapominamy o rzeczach, które powinny być ponad to? Cóż, nam po sukcesach, gdy przyjdzie nam cieszyć się z nich w samotności.
Adam Walker poświęcił dosłownie wszystko, by znaleźć się w miejscu, w którym aktualnie się znajduje. W punkcie życia, którego tak pragnął. Praca w wymarzonej firmie i systematyczne pięcie się po szczeblach kariery przysłoniło mężczyźnie widok na wszystko inne. W końcu żyje na własnych zasadach. Do momentu, gdy z wycieńczenia nie traci w pracy przytomność…
Diagnoza, jaką wystawiają mu lekarze szokuje czterdziestolatka. Złośliwy nowotwór płuc w ostatnim, zaawansowanym stadium. Operacja nie wchodzi w grę, bo mężczyzna mógłby jej nie przeżyć. Zostaje jedynie chemioterapia, która jedynie nieco przedłuży jego życie.
Adam Walker nie chce być od kogoś zależny, nie chce patrzeć jak chemia niszczy jego organizm. I choć wie, że choćby stawał na uszach i oddał cały swój majątek z takim zawodnikiem jak śmierć nie wygra. Chce więc ostatnie dni życia przeżyć na własnych zasadach, tak jak to robił dotychczas. Rozpoczyna swój ostatni maraton. Do mety zostało mu tylko trzydzieści dni…
„Za mało się ruszałem. Za dużo paliłem. Nie dbałem o zdrowie. Traktowałem organizm, jak śmietnik, który wszystko przyjmie. Przecież byłem szczupły, nie musiałem się ruszać. Przecież byłem zdrowy, nie musiałem się badać. Przecież byłem mądry, wszystko wiedziałem lepiej od specjalistów. Teraz doczekałem się sprawiedliwości.”.
W pierwszej kolejności muszę napisać o rzeczy, która zaskoczyła mnie najbardziej, a mianowicie styl autora. Styl, którego od tej pory stałam się fanką. Autor pisze prostym językiem, takim, który trafi do każdego, ale jednocześnie wplata w swój tekst wiele filozoficznych rozważań i metafor nadających mu pewnej powagi. Jest to dojrzała i mądra książka, którą czyta się znakomicie i która wprowadza nas w stan zamyślenia, zadumy. Skłania nas do refleksji. To jest szczególnie zaskakujące, gdy weźmiemy pod uwagę młody wiek autora.
„Mogę powiedzieć tylko, że wojna to dziwka. Niesprawiedliwa dziwka. Dziwka, dla której istniejesz, tylko po to, aby przestać istnieć. Nie da się z nią wygrać, bunty przeciwko niej są nieskuteczne. Jej na nikomu nie zależy. Jej wszystko jest obojętne. Ona chce dostać swoje i zająć się następnymi. Z nią nie da się grać nieczysto, a ona nie potrafi fair. Na niej nie da się polegać. A przez nią można polec.”.
To są rozważania naszego bohatera, na temat wojny po lekturze „Kamieni na szaniec” i próbka tego, za co polubiłam styl Krzysztofa Myśliwskiego.
„Trzydzieści dni do mety” to historia przedstawiona w formie dziennika. Adam opisuje nam każdy dzień swojej „walki” z chorobą, ale nie tylko. Dopiero w jej obliczu, w obliczu nieuchronnie zbliżającej się śmierci zaczął dostrzegać i doceniać to, co świadomie odrzucił. Miał żonę, którą zdradził i syna, który nie znał ojca, bo ten całkowicie się od niego odciął. Dotarło do niego, że został sam i ta samotność zaczęła go gdzieś w zakamarkach oschłego serca uwierać. Chciałby to zmienić. Chciałby pozbyć się tego nieznośnego ucisku w klatce piersiowej.
Tylko czy na podejmowanie jakichkolwiek prób zmian nie jest już za późno?
„… Trudno się śmiać, gdy nawet to, co ma być śmieszne, sprawia, że chce się płakać…”.
Kochani, z całego serca polecam wam „Trzydzieści dni do mety”. W historii Adama z pewnością każdy znajdzie cząstkę siebie. Mnie ta opowieść głęboko poruszyła i uświadomiła, że nie warto zatracać się całkowicie w ciągłej pogoni za karierą. Pieniądz, choć cieszy i ułatwia życie nie da nam stuprocentowego szczęścia, nie dam nam szczerej miłości drugiego człowieka. Za pieniądze nie kupimy życia. Odchodząc z tego świata nie zabierzemy majątku ze sobą, ale możemy sprawić, by o nas pamiętano.