Czułam, jakbym czytała streszczenie jakiegoś kilkusetodcinkowego serialu. Podobało się, było ciekawie, jednak o ile w tomie pierwszym były 'zapchajdziury', o tyle w dwójce ich brak i - o dziwo - nie podoba się mi to. Zapchajdziury przerobiono na parapsychologiczno-socjalno-dziwaczno-urojeniowe dygresje, których prawdziwości nie kupuję. Nope. I cały czas miałam wrażenie, że poza tekstem rozgrywa się akcja, a niektóre jej urywki przeciekają tu. Bo chyba z cztery razy postać mówiła coś, ale nie do kogoś konkretnego ani w kontekście zdarzenia tylko tak, jakby odpowiadała. Tylko komu?
Tym razem dostałam wersję .pdf przerobioną do czytania we Wrodzie (więc pewność, że jest zgodna z wydrukiem oscylowała między 60 a 70%). Nadal dostrzegam łopatologiczne tłumaczenie i słowa, które w języku polskim nie istnieją w tej formie zapisu (jak do słynne poszłem a poszedłem). Tutaj doszły do listy próby odmiany imion, co powala na kolana (Noahu, Noahu, mój ty bidny chłopahu).
Głównym bohaterem jest Ronan - tak tak, uważam, że Król zszedł na drugi plan. Jak na razie chłopak jest wierny swojemu statusowi quo, choć oczywiście na koniec się zmienia. Jego prowadzenie się z Kavińskim jest cholernie dwuznaczne, szczególnie, kiedy tylko opieram się na dialogach i nie wiem nadal, czy to już czy jeszcze nie - nie powiem, dotykanie na samochodzie było działające na wyobraźnię. I szybko dość przeskakuje z lubienia Kogoś na Kogoś, hm, nawet nie wiem kiedy to takie uczucia sobie zdążył wyho...