"Zima" Andrzeja Stasiuka to zbiorek kilku króciutkich opowiadań, które z zimą (oprócz ostatniego, tytułowego) niekoniecznie mają coś wspólnego. Każde z nich stanowi osobną historię, maleńki wycinek życia jednego z wielu zwyczajnych ludzi - mieszkańców zagubionych beskidzkich wiosek. Ich prostej, niespiesznej egzystencji, choć to egzystencja skrajnie nieatrakcyjna, wręcz nudna, żmudna i zdawałoby się bezcelowa. Wrażenie to potęguje umieszczenie akcji w czasach społeczno - ekonomicznych przemian z początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Ale to przecież życie właściwe wielu ludziom w naszym kraju, zarówno wtedy, jak i teraz, zarówno tam, jak i w innych miejscach zapomnianych przez Boga i ludzi.
Trzeba przyznać, że autor o tej najbanalniejszej codzienności opowiada umiejętnie, bo sztuką jest opisać najzwyczajniejsze rzeczy na świecie tak, że chce się o nich czytać. Pochylić się nad nimi z uwagą bystrego obserwatora ale i niezmierną, pozbawioną ocen czułością. Za pomocą nieco lirycznego, podszytego poezją języka nadać im nieoczywistą formę.
Przyznaję, lubię Stasiukowe pisanie, swoisty kontrast prostego świata, o którym pisze z zupełnie nie prostym językiem, którym go opisuje. A jednocześnie fascynuje mnie, jak sprawnie udaje mu się uniknąć zarówno ckliwości, jak i patosu nie pozbawiając jednocześnie swojej prozy nuty ciepłej refleksji.
Zmylił mnie może nieco tytuł zbioru, oczekiwałam bowiem większej dozy zimowej scenerii, ale ostatnie, mocno zimo...