Pierwsze słowa, które pojawiają się w mojej głowie na myśl o Zielarce brzmią: to było naprawdę dobre! Jak widać po ocenie, nawet więcej niż dobre! :)
Totalnie wsiąknęłam w tę historię! Podchodziłam do niej odrobinę sceptycznie, bo jak dotąd nie miałam zbyt dużego doświadczenia z książkami w słowiańskim klimacie, a do tego zawsze mam taką myśl, że akcja osadzona wieki, wieki temu, to nie dla mnie. A tu proszę! Bum! Chyba trochę wstrzeliła się w moje serduszko i nie będzie to książka, która tak po prostu wyparuje z mojej pamięci zaraz po przeczytaniu.
Po pierwsze, jestem zachwycona tym zielarskim klimatem! Jest tego, tych roślin, ziół, naprawdę sporo, nie są po prostu jakimś tam tłem, była sobie zielarka i zbierała chwaściki. Wprawdzie moja wiedza o właściwościach wszelkich występujących w książce roślin nie jest dostateczna, żeby nie mówić, że uboga, nie potwierdzę więc sobie tego wszystkiego, ale wydaje mi się, że autorka zrobiła tu kawał dobrej roboty!
Nasza tytułowa zielarka- Marena, okazuje się jednak kimś więcej niż zwykłą zielarką, ma moce, które okazują się tak potężne, że trudno nad nimi zapanować! Tak, tu dzieje się magia!
Cała ta książka ma chyba w sobie magię i zaczarowuje czytelnika, który nie potrafi się oderwać od tej historii!
Są tu również dziwne słowiańskie stwory, a także mroczni wikingowie, brudząc część opowieści krwią ociekającą z kartek. Są tajemnice i kłamstwa, jest miłość i przyjaźń, radość i smutek, zdrada, która różne ma imion...