Lubię, gdy mroczne powieści mają jakąś głębię. O ile w thrillerach często stawia się przede wszystkim na warstwę psychologiczną, to w kryminałach zdarza się, że ona nieco kuleje, gdyż nacisk kładziony jest na samą akcję i śledztwo. Czasami jednak w moje ręce wpadają historie, o których trudno mówić w kategorii tych dwóch gatunków, choć zbrodnie przewijają się w fabule. Nie przepadam za nimi, gdy są błędnie zakwalifikowane, ale jeśli sięgam po nie świadomie, to często ostatecznie jestem usatysfakcjonowana.
"Zgorzelisko" to druga powieść Marii Gąsienicy-Zawadzkiej, a ja czytałam ją teraz od razu po debiucie. Przez podobne okładki myślałam, że to seria, ale tak nie jest, jedynym punktem wspólnym jest górskie miejsce akcji. Obie dotykają też szerokiego spektrum społecznych problemów ubranego w trzymające w napięciu tajemnice.
Ta lektura sprawiła mi przyjemność, choć była inna niż oczekiwałam. Nastawiałam się na klasyczny thriller psychologiczny, a tej historii bliżej jednak do powieści obyczajowej. I choć nie przepadam za tym gatunkiem, to tutaj emocje i napięcie były na tyle silne, że przeczytałam ją praktycznie jednym tchem. Dodatkowym walorem były dla mnie dwie przemieszane perspektywy czasowe i to w jak niezwykły sposób posplatały się ze sobą losy bohaterów.
Siłą tej książki są rodzinne więzi. Nadszarpnięte, zerwane świadomie, brutalnie przerwane. Tajemnice skrywane przed kolejnymi pokoleniami prowadzą jedynie do nieporozumień i ewidentnym w...