Marcel jest wykładowcą na uniwersytecie. Jako doktor habilitowany nauk chemicznych pragnie stworzyć lek z grupy antydepresantów. Dąży do osiągnięcia celu, lecz po drodze musi zmierzyć się z komplikacjami. A jakimi, sami musicie się przekonać.
Autor już od początku zaczyna z przytupem. Zbrodnia, która nie będzie ostatnia. Znikające i bestialsko mordowane studentki, które biorą udział w wykładach Marcela. Tajemnicze tatuaże z literą pozostawioną na szyjach kobiet. Policja rozkłada ręce, szuka punktu zaczepienia, a dziennikarze węszą sensację. Na Wrocław i Białystok pada strach.
Książka chociaż nie jest grubaskiem, ma zaledwie dwieście czterdzieści stron, to mówię wam, że dużo się dzieje. Fabuła nie zwalnia nawet na chwilę. Marzenia o cudownym leku i dążenie do spełnienia swoich postanowień. Policyjne śledztwo, bestialskie morderstwa, które przyprawiają o dreszcze. Czasy pandemii które mamy już za sobą (nie przeszkodziły w prowadzeniu śledztwa). Rodzinne tajemnice, które po latach wychodzą na światło dzienne, oraz bój o niewinność, którą trzeba udowodnić. To wszystko dzieje się w Białymstoku, między uliczkami tego miasta, które znam.
Autor ma bardzo lekki i przyjemny styl oraz daje nam zaskakujące zwroty akcji, które sprawiają, że nawet nie wiesz kiedy jest już koniec. Zakończenie nie tylko zaskoczy lecz zostawia otwarte drzwi na kontynuację. Polecam przeczytajcie przekonajcie się sami kiedy błędy przeszłości dają o sobie znać i jakie z tym są związane...