Latem 1963 roku we Wrocławiu wybuchła epidemia ospy prawdziwej. Rozpoczęła się niepozornie i podstępnie. Oczywiście, popełniono wtedy diagnostyczne błędy, co do tego nikt nie ma wątpliwości, ale łatwo nam teraz to oceniać, kiedy znamy wszystkie fakty. Epidemia została opanowana w dość krótkim czasie, na szczęście na ospę prawdziwą można się było zaszczepić. Łącznie zachorowało 99 chorych, zmarło 7, w tym 4 pracowników służby zdrowia.
Jerzy Ambroziewicz dość dokładnie (i momentami przesadnie poprawnie politycznie, co może niektórych trochę drażnić) opisał rozwijającą się sytuację epidemiczną we Wrocławiu. Od pierwszej ofiary, pielęgniarki Loni (pacjent "zero" z pewnych względów nie został w opracowaniu ujęty), poprzez tworzenie szpitali zakaźnych i izolatoriów, po sam koniec zarazy, który nastąpił po 25 dniach.
Gdy kupowałam "Zarazę" w styczniu tego roku nie podejrzewałam, że kiedykolwiek mogłabym być świadkiem (tym bardziej uczestnikiem) czegoś podobnego. Podejrzewam, że Szymon Słomczyński pisząc posłowie do książki również nie przypuszczał, że w 2020 roku jego słowa mogą stać się tak bliskie rzeczywistości:
"Jednak i dziś, zimą 2016 roku, media donoszą o zupełnie nowych, śmiertelnie niebezpiecznych drobnoustrojach, takich jak roznoszony przez komary wirus Zika, czy też istniejących od lat i nadal zbierających obfite śmiertelne żniwo, jak przede wszystkim HIV, ale i wciąż znakomicie się miewający wirus A/H1N1, odpowiedzialny za największą epidemię w dziejach ludzkości; na grypę hiszpankę zmarło w ostatnich miesiącach Wielkiej Wojny więcej osób, niż zginęło wskutek ludzkich działań podczas wszystkich XX-wiecznych wojen razem wziętych. [...] Suto zastawione półki w europejskich hipermarketach nie dają też pewności, że u nas, podobnie jak w wielu innych rejonach świata, nie trzeba będzie raz jeszcze doświadczać tego samego co bohater Głodu Knuta Hamsuna".
Trzymajcie się ludzie i nie wychodźcie z domu jeżeli to możliwe! I nie chodźcie do dentysty, jeżeli nie macie nic pilnego do zrobienia ;)