Stefan Darda przyzwyczaił mnie do niespecjalnie lotnych (w mojej ocenie) książek z gatunku szeroko pojętej grozy. Przeczytałam cztery książki tego autora i wszystkie były mniej więcej właśnie w tym klimacie. Kiedy wpadła mi w ręce "Zabij mnie tato", nie wczytywałam się zbytnio ani w opis, ani w opinie, myśląc, że ta też będzie opowiadała historię w podobnym temacie. Nic bardziej mylnego, dostałam rasowy kryminalny thriller, który owszem, wieje najprawdziwszą grozą, jednak jakże inną niż w poprzednich książkach pana Dardy.
Tutaj groza nie pochodzi z zaświatów, od duchów, upiorów czy innych nadprzyrodzonych stworzeń, tutaj groza jest jak najbardziej prawdziwa, namacalna i wywołująca niezaprzeczalną trwogę i strach. Bo czyż nie budzą grozy słowa "Zabij mnie tato", kierowane przez nastoletnie dziecko do ojca?
Ryków niewielkie miasteczko w Polsce, taka "dziura w dupie świata", jak określa je jeden z bohaterów książki. Tutaj przyjeżdża ponad czterdziestoletni były policjant, Zdzisław Mokryna. Jest już na wcześniejszej policyjnej emeryturze i po pewnych traumatycznych wydarzeniach w pracy, szuka ciszy i spokoju. Jednak człowiek nie jest samotną wyspą, jak mawiają niektórzy i żyjąc wśród ludzi, nie jest w stanie całkowicie się od nich odciąć.
Tak więc i Mokrynę zagarnia w siebie wir małego Rykowa i wkrótce pokaże swoje mniej przyjazne oblicze. W małym sennym miasteczku, gdzie wszyscy się znają i nigdy się nic nie dzieje, nagle znikają dwie kilkuletnie dziewczynki. A Mokryna nieopatrznie zaczyna być jednym z głównych bohaterów tej paskudnej historii.
Darda opowiada swoją historię, bardzo powoli, serwuje czytelnikowi dłuuugie wprowadzenie, opisując każdą postać dokładnie i z namaszczeniem. Nie mamy więc kłopotu, aby sobie wyobrazić wielkiego policjanta z dużą głową, który nie lubi leniwych, czy drobniutką Izę, która robi najwspanialszą pizzę w całym Rykowie i nie tylko.
Książka jest też pewnego rodzaju wyrzutem i oskarżeniem naszych "dzielnych" polityków, którzy "ciężko" pracują w sejmie i jako skutek swojej "pracy" generują na przykład, takie ustawy jak ta z dnia 22 listopada 2013, zwana popularnie "Ustawą o bestiach". Dostaje się też naszym sądom i tak zwanym "biegłym" za ich niefrasobliwość i opieszałość w wydawaniu wyroków.
Reasumując, to bardzo dobra książka i moim zdaniem, autorowi zdecydowanie lepiej wychodzi pisanie kryminałów niż horrorów. Widzę też, że po chyba dziewięciu latach od premiery tej książki, pan Darda napisał koleją część o Zdzisławie Mokrynie, tworząc tym samym cykl. Mimo że bardzo mi się nie spodobało co Mokryna zrobił z Darią, z chęcią przeczytam, co też przydarzyło mu się w kolejnym tomie.