Przeczytane
Posiadam
Papierowe
E-booki
Podpisuję się pod wszystkimi pochwałami (i jeszcze parę swoich mam do dodania). Absolutna rewelacja. A jeszcze, gdy się pomyśli, kiedy została napisana, to już w ogóle czapy z łbów. Język rewelacyjny, momentami bardzo współczesny (brawa dla tłumacza, słówko "ziom" przecudownie uwspółcześnia tekst, tak sobie myślę, całkiem prywatnie, że autor ze slangu pożyczył, a tłumacz użył najbliższego nam dziś odpowiednika; zresztą nieważne, jak było - istotne, że efekt jest znakomity), a czasami wnoszący zupełnie nowe określenia ("wielorybia mierzwa"- wciąż próbuję zwizualizować). Nota na okładce mówi, że John Brunner był pisarzem gniewnym. Faktycznie, z narracji przebija momentami wręcz wściekłość na społeczeństwo, że samo robi wszystko, by sobie zrobić kuku: nierówność dostępu do dóbr, stygmatyzacja ze względu na coś tam (wszystko jedno, co by to miało być, Brunner akurat użył eugeniki), tabloidyzacja mediów, wszechobecne agresywne reklamy dają w efekcie otoczenie, które naprawdę może zniechęcać do dalszego życia. Ludzie zatracili życzliwość, agresja (taka kompletnie bezinteresowna) jest wszechobecna, nie dziwota, że wścieki są na porządku dziennym. Niby w naszej rzeczywistości nie mamy wścieków - akurat z tym pozwolę sobie się nie zgodzić: mamy wścieków jak najbardziej, choć na szczęście nie są oni tak powszechni, jak u Brunnera - to ci wszyscy, co z wiatrówki strzelają do autobusów (na razie tylko z wiatrówki), ci urządzający co jakiś czas masakrę w szkole, ci, co na zwróconą uwagę w...