Może zacznę od tego, że mam spory problem z odbiorem i oceną tej książki, a to bardzo rzadko mi się zdarza. Siedzę teraz przed laptopem i drapiąc moją kocicę pod szyjką zastanawiam się, co Wam napisać. Majka z tego mojego zawieszenia jest zadowolona, a przynajmniej sprawia takie wrażenie, ja jednak cały czas rozkminiam, czy przeczytałem książkę dobrą czy wręcz przeciwnie, ale może razem do tego dojdziemy.
Do "Wszyscy na Zanzibarze" podchodziłem dwa razy. Pierwszy raz jakieś trzy, może cztery lata temu. Pamiętam, że zrezygnowałem po ponad stu stronach, ponieważ czytając odczuwałem zbyt wielki chaos i mętlik. Oczywiście za tym stoi John Brunner - autor, którego mogliśmy poznać przede wszystkim dzięki serii Artefakty. Niespełna rok temu miałem okazję omawiać "Zygzakowatą orbitę", w której to Brunner przedstawił pogrążone w marazmie i zobojętnieniu społeczeństwo przyszłości. Wizja Brunnera jest teraz naszą teraźniejszością. No, może nie dokładnie, ale w jakimś stopniu... Kilka dni temu postanowiłem dać opowieści "Wszyscy na Zanzibarze" drugą szansę. Zdmuchnąłem więc kurz i zacząłem drugie podejście. Czy udane? Hmmm... Wciąż mam mieszane uczucia.
"Wszyscy na Zanzibarze" to historia Normana House'a i jego współlokatora Donalda Hogana. Ten pierwszy jest wiceprezesem jednej z najpotężniejszych korporacji technologicznych na świecie, ten drugi to nie kto inny jak "śpioch" czyli uśpiony agent wywiadu - szpieg, po prostu. Zastanawiacie się pewnie dlaczego wiceprezes wielkiej korporacji nie mieszka sam. U Brunnera początek XXI wieku nie jest czasem ani miłym, ani przyjemnym, a sama Ziemia, licząca ponad 7 miliardów mieszkańców jest, zdaniem autora, mocno przeludniona. Na tym przeludnieniu opiera się właściwie cała fabuła powieści. Wspomniane już kłopoty mieszkaniowe w 13-milionowym Nowym Jorku, to jedno, ale rządy większości państw prowadzą także ścisłą kontrolę populacyjną. Ok, obecnie mamy coś koło 8 miliardów ludzi na świecie i na szczęście nasze życie jeszcze nie jest takim koszmarem, jak w powieści Brunnera, ale akurat tego bym się nie czepiał, zwłaszcza, że kilka kwestii przewidział z dość dużą dokładnością.
Czytając "Wszyscy na Zanzibarze" odniosłem wrażenie, że mam w rękach jedną z tych powieści, w których fabuła nie jest dla Autora aż tak ważna. Mamy tu właściwie dwa główne wątki: pierwszy związany z Housem i dążenie do przejęcia przez jego korporację oraz rząd USA kontroli nad niewielkim państewkiem Beninia, gdzieś w Afryce, drugi wątek to szpiegowska misja Hogana w Yatakangu w Azji. Oba jednak pozostają w cieniu świata wykreowanego przez Johna Brunnera. "Wszyscy na Zanzibarze" to przede wszystkim oryginalny, a przy tym bardzo ponury świat przyszłości, który ma w sobie coś z cyberpunkowych powieści Williama Gibsona, a właściwie odwrotnie: to Gibson ma coś z Brunnera. Można więc powiedzieć, że "Wszyscy na Zanzibarze" to taki precyberpunk Jest więc mrocznie i niepokojąco; znajdziecie tu potężne korporacje, które de facto współrządzą światem, zamordystyczne rządy, superkomputery będące zalążkiem Sztucznej Inteligencji, genetycznie modyfikowanych ludzi i technicznie rozwinięte miasta z upadłymi społeczeństwami, napędzanymi syntetycznymi narkotykami, do których dostęp nigdy nie był tak łatwy; z wszechobecną ksenofobią oraz duchowym i moralnym upadkiem. To wizja dość przygnębiająca, ale bardzo sugestywna i obrazowa.
Jak napisał kiedyś Joe Haldeman, twórca "Wiecznej wojny": "Brunner był człowiekiem gniewnym (...)" i faktycznie ten gniew tu widać. Widać jego wkurzenie i sprzeciw wobec podłości i niesprawiedliwości, wobec tłamszenia jednostki przez tych, których wybraliśmy na swoich przedstawicieli. I tu dochodzimy do Ameryki według Brunnera. W "Wszyscy na Zanzibarze" Stany Zjednoczone to kraj zamordystyczny, gdzie aby zajść w ciężę wymagane jest pozwolenie urzędnika, a do wyjazdu do innego stanu niezbędna jest przepustka. W kreowaniu nieprzyjaznego świata Brunner jest fantastyczny, tam naprawdę czuć jego buntowniczy charakter oraz sprzeciw wobec bezwzględnych rządów. Niestety, w mojej ocenie, Autor przesolił. I nie mam tu nawet na myśli przesiąkniętej polityką fabuły, bo to akurat jednemu może się podobać, a drugiemu nie, a i odniosłem wrażenie, że z biegiem stron, choć bardzo powoli, akcja nabiera tempa. Bardziej chodzi mi o samą konstrukcję powieści, która jest chaotyczna i niepotrzebnie poskręcana. Cała powieść opiera się na czterech filarach, jakby czterech grupach rozdziałów i każdy ma swój tytuł. Przez całą powieść wzajemnie się przeplatają, a główne linie fabularne znajdziecie w rozdziałach o nazwie "Ciągłość" oraz "Na zbliżeniu" i tu jest wszystko jasne i czytelne, choć od czasu do czasu Brunner wplata jakieś wątki poboczne, które - w mojej ocenie - są tu zbyteczne, ale ok, dobra, ewentualnie można to zaakceptować. Zupełnie niezrozumiała dla mnie jest za to zawartość rozdziałów z serii: "Kontekst" oraz "Świat tu-i-teraz", gdzie Autor raczy nas albo fragmentami nudnych publikacji naukowych jednego z bohaterów, albo kawałkami reklam czy audycji telewizyjnych/radiowych. Momentami odniosłem wrażenie, jakbym przeskakiwał z kanału na kanał i słyszał jedynie jakieś pojedyncze, wyrwane z kontekstu, niewiele mówiąca zdania. Wydawca określił to jako "olśniewający nowatorski styl", a ja powiedziałbym, że to przerost formy nad treścią. Treścią, którą jest całkiem niezła i moja ocena byłaby nieco wyższą, gdyby nie ta nieszczęsna budowa książki.
Kombinując, jak tu podsumować tę moją przygodę z "Wszyscy na Zanzibarze", ujmę to tak: gdybym serię Artefakty zaczął od tej książki, która przecież otwiera całą serię, to pewnie poczułbym zniechęcenie i przemyślał kilka razy nim sięgnąłbym po kolejne tomy. Tak się jednak na szczęście nie stało i mając już pewien dystans to tych MAGowych wydań, powiem Wam, że cieszę się, że poznałem tę powieść. "Wszyscy na Zanzibarze" to bowiem historia oryginalna w swojej przerysowanej formie i w wielu kwestiach wizjonerska. Owszem, nie do końca z mojej bajki i wiele rzeczy mnie tu drażniło, stąd taka a nie inna ocena tego dzieła, ale pomimo tego nadal sądzę, że fani sci-fi powinni ją poznać i wyrobić sobie własne zdanie o tym klasyku. Bo być może w swojej ograniczoności czegoś nie zrozumiałem, coś mi umknęło, a co Wy odnajdziecie i to coś Was zachwyci. Czego, zresztą, Wam życzę.
© by MROCZNE STRONY | 2023