Chociaż okładka mnie nie porwała (nie lubię "ludzkich" okładek), postanowiłam sięgnąć po powieść nieznanej mi do tej pory autorki ze względu na słowiańską fabułę. Zastanawiałam się, czy będzie to historia z wachlarzem demonów, czy raczej opowieść o tym, jak się kiedyś żyło.
Wisznia mieszka w niewielkiej osadzie Szeligów. Życie toczy się tam powoli, a nad wioską pieczę trzyma surowy ojciec dziewczyny. Dni mieszkańców wypełnia praca, dzięki której ludzie mają co jeść i w co się ubrać. Jest względnie bezpiecznie, jednak wszystko zmienia się pewnego dnia, kiedy na osadę napadają wrogie plemiona. Mordują i krzywdzą, niszczą i kradną. Biorą Szeligów w niewolę. Mężczyźni muszą bezsilnie przyglądać się, jak Awarowie wykorzystują ich kobiety do niecnych celów. Nadchodzi jednak moment, kiedy ciota Jaga przygotowuje napój, który unieszkodliwia złoczyńców, a Szeligom pozwala uciec. Wsparciem okazuje się Hun Rua, którego serce mocniej bije dla Wiszni...
Tak się złożyło, że z mieszkańców osady Szeligów zostały prawie same kobiety. I jak tu poradzić sobie w świecie bez mężczyzn? Gdzie się oni podziali? Czy Wisznia zdoła pokierować swoim ludem? Gdzie się podzieją? Czy przetrwają w nowym miejscu? Jak Wisznia odpowie na uczucia Huna? Pytań jest wiele, a odpowiedzi na wszystkie znajdują się w powieści.
Chociaż spodziewałam się demonów i upiorów słowiańskich, wcale nie czuję się rozczarowana, że tak się nie stało. T...