" … U stóp drzewa na kamieniu zwinęła się w kłębek maleńka zielona żmijka. Oczy miała ze szczerego złota i złote cętki na ciele. Dookoła niej palił się już mech, a kamień rozgrzewał się coraz mocniej. Złotookiej żmijce groziła niechybna śmierć wśród płomieni.
– Ratuj mnie, ratuj mnie dobry człowieku – prosiła biedna żmijka ludzkim głosem, który był tak dźwięczny i miły dla ucha, jak mowa dobrej i tkliwej dziewczyny. – Omdlewam z żaru i dymu… Ginę… – Skarżyła się coraz ciszej zwróciwszy na człowieka swe podłużne złote oczy o przedziwnym blasku.
– Ratuj mnie, ratuj mnie dobry człowieku – prosiła biedna żmijka ludzkim głosem, który był tak dźwięczny i miły dla ucha, jak mowa dobrej i tkliwej dziewczyny. – Omdlewam z żaru i dymu… Ginę… – Skarżyła się coraz ciszej zwróciwszy na człowieka swe podłużne złote oczy o przedziwnym blasku.
Dziad Piotrasz wyciągnął ku niej rękę, lecz cofnął ją natychmiast.
Płomienie paliły nieznośnie.
– Jakże ci pomóc? – zawołał strapiony.
_ Jeśli wstąpię w ogień spłoną mi nogi… Zatli się na mnie ubranie…
A tak mi ciebie żal!… "
Płomienie paliły nieznośnie.
– Jakże ci pomóc? – zawołał strapiony.
_ Jeśli wstąpię w ogień spłoną mi nogi… Zatli się na mnie ubranie…
A tak mi ciebie żal!… "