Dzisiejsza recenzja dotyczy książki „Wespertyna” która zdecydowanie skończyła się za szybko. Uwaga zgłaszam protest i nie chce, żeby to była jednotomowa historia. Książkę czyta się na wdechu, a to za sprawą magii, trupów, różnych duchów, opętań itp. Ostatnio trafiam na takie książki, w których to kobiety stają na wysokości zadania, lecz, czy zgodnie ze sobą? Czy żeby osiągnąć coś, o czym się marzy trzeba się poświęcać? Wydaje mi się, że nie, lecz, ile osób tyle opinii i tutaj bardzo ciekawi mnie Wasze zdanie na ten temat. Oczywiście standardowo zachęcam do zapoznania się z opisem, bo książka zasługuje na wielkie OCHY, ACHY.
Jednym z ulubionych momentów w tej książce były wszelakiego rodzaju docinki między główną bohaterką Artemizją, a kim, z kim jest szczególnie „związana” oczywiście bez spojlerów. W całości uwielbiałam to, że od pierwszej do ostatniej strony nie uciekniesz od magii, nieumarłych i całego tego klimatu. Zaczynając miałam wrażenie, że widzę całą tą złą bandę z filmu Gra o tron, a mowa o Nieumarłych zwanych Białymi Wędrowcami. Jak już przypisałam im twarze lepiej mogłam manipulować między rozdziałami i w myślach dokopać jednemu i drugiemu. Zazdroszczę każdemu, kto ma jeszcze tę pozycję do przeczytania, bo chciałabym powtórzyć te emocje, nie wspominając, że może kiedyś wydawnictwo wyda audio i głos Pana Filipa Kosiora byłby strzałem w dziesiątkę. Usłyszeć niski ton upiora, z którym Artemizja będzie miała „przyjemność” obcować t...