A na koniec kierowca parowca wstał i klaskał.
Taka naszła mnie myśl po skończeniu przed chwilą "W pustyni i w puszczy". Myśl ta jest oczywiście mało wysublimowana, można nawet rzec że obraźliwa, ale zderzenie moich dziecięcych wspomnień z rzeczywistością, wywołało u mnie pewną chwilową niestabilność umysłową.
Wiadome mi, że Sienkiewicz pisał "ku pokrzepieniu serc", ale że to pokrzepienie było momentami takie przaśne, to już zdążyłam przez lata zapomnieć. Zresztą gdy czytałam po raz pierwszy historię wędrówki młodych bohaterów przez dzikie ostępy, byłam zachwycona przede wszystkim opisami przyrody Afryki. Chciałam jak Staś przemierzać niezbadane rejony (kruchość i nijakość Nel nigdy nie wzbudzała we mnie zainteresowania) i oglądać te wszystkie wspaniałe dzikie zwierzęta.
Mając trzydziechę na karku, opisy krajoznawcze Sienkiewicza przestały być dla mnie tak fascynujące, a przebijać się zaczęły mniej chlubne elementy. Trochę zaskoczyła mnie brutalność, którą autor obdarzył Stasia (czternastoletni chłopiec zabijający bez mrugnięcia okiem?? Musiałam wyprzeć ten fragment, zupełnie o nim nie pamiętałam), zniesmaczył mnie sposób potraktowania tematu kolonializmu i tubylczej ludności, na elementy "pokrzepiające" dotyczące patriotyzmu i religii przymknęłam już oko, podobnie jak na przesadną wspaniałość Stanisława i zestawioną w kontraście zupełną bierność Nel.
Tak właśnie czas zmienia odbiór niektóryc...