Taki sobie kryminalik, do przeczytania bez przykrości, ale i bez szczególnej ekscytacji. Ani wybitny, ani specjalnie słaby. Mimo iż z Wysp i czuć w nim trochę brytyjskiego ducha, nie należy sobie ostrzyć zębów na dzieło klasy kryminałów Agaty Christie, czy Conan-Doyla. Ot, lektura w sam raz na leniwe letnie popołudnie na leżaku. Bez momentów grozy, bez łubu-dubu, brutalnego detektywa z nałogami, przekleństw i czarnych charakterów. Za to z sympatyczną, ale niecharyzmatyczną panią detektyw, intrygą dość ciekawą ( ale bez przesady) i akcją, która pod koniec przyspiesza, bo wcześniej trochę się wlecze. Niestety wprawny pochłaniacz kryminałów szybko odkryje kto zabił. Zagadka przewijająca się przez całą książkę sprowadza się do wyjaśnienia jakie czary-mary zastosował zabójca opuszczając miejsce zbrodni, czyli dom, w którym nie ma śladu włamania, a wszystkie drzwi i okna są zamknięte od wewnątrz. Pasjonujące? No wiem, że średnio, tak w sam raz na leniwe letnie popołudnie na leżaku:)