Odnoszę wrażenie, że autor miał kontrakt na książkę, której nie chciał lub nie potrafił napisać, albo nie miał jej jeszcze dobrze przemyślanej - ale przez to, że musiał - wyszło to, co wyszło. Oh boi, i wcale dobrze nie wyszło…
Gdyby ta książka miała być trochę ambitniejszą opowieścią dla młodzieży, najprawdopodobniej dałabym jej wyższą ocenę, pewnie jakieś 5 albo i 6 - ale jako hard sci-fi w ogóle się nie broni. Powieść jest pełna kiepskich rozwiązań fabularnych, typu niekonsekwentni bohaterowie potrzebni do popchnięcia akcji, niedokończone wątki, wątki-zapchajdziury, czy wątki-wytrychy, by odwrócić uwagę czytelnika - czyli nowa podróż przez Właz, to nowa okazja do pokłócenia się o cimcirimici. Jednakże od hard sci-fi oczekuję takiego poziomu logicznego zaprezentowania technologii, wydarzeń i ich konsekwencji, że będę musiała się zatrzymać i przemyśleć to, co czytam, by zrozumieć wszystkie zależności, po czym książka zaserwuje kolejną warstwę mózgowych wygibasów. Nic z tego tutaj nie dostałam, w dodatku zakończenie to czysta tragikomedia, z której zaśmiałam się w głos. Solidne 2/10.