Wyodrębniłem z mapy Polski Suchedniów jako temat reportażu, ale nie znaczy to, że chcę go potępić. Suchedniów można uznać za miniaturę Polski dzielącą wszystkie jej cierpienia, choć może w większym stopniu niż inne miasteczka w innych regionach Polski. Jeśli Suchedniów byłby kroplą, w której odbijają się losy Polski, owe morza smutku, to raczej nazwałbym go łzą. Suchedniów to nie winowajca, ale żałosna sierota podobna do podrzutka, który dostał się w ręce ojczyma i macochy, bezbronna i bez nadziei na przyszłość. Czuję się bardziej korespondentem wojennym wysłanym nie do Czeczenii czy Iraku, ale tu, gdzie jest mniej niebezpiecznie, ale smutniej. Kolaboracja w Czeczenii przybrała wiele mniejsze rozmiary niż w Świetokrzyżu. Przyjechać i zdiagnozować: to choroby epidemiczne, którymi ludzie zarażają się niepostrzeżenie i nagle stają się prześladowcami swoich znajomych i sąsiadów, ale i choroba endemiczna, wszczepiona w tę krainę od przeszło pół wieku. Zarazem to egzotyka. Pierwociny mafii suchedniowskiej wyglądały domowo, tradycjonalnie: SYNOWEJBRATATESCIAWUJASZWAGRAZIĘĆ. Tak było jeszcze na początku lat 60. Mafie powstawały w oparciu o jedyny jeszcze wtedy pewny układ, jakim była rodzina i wzajemne poparcie jej członków. Przy zahamowaniu Polski cywilizacyjnym i społecznym przez okupację nazistowską a potem sowiecką, rodziny i rody zaczynały cofać się do minionych epok i przypominać plemiona. Więź plemienna realizowała się przez odnajdywanie mieszkających w odległych miejscowościach dalekich nawet krewnych, powinowatych, tzw. kumów, opłacanie protekcji członków na stanowiska przydatne dla rodziny i opanowywanie przez takie plemię możliwie największej liczby punktów kontrolujących pewne urzędy, spółdzielnie państwowe, zakłady produkcyjne, by we wzajemnym nie ujawnianym powiązaniu mogły zyskiwać niezasłużone wpływy i nielegalne dochody.