- Nie znałem w całych Stanach nikogo poza kasjerką w supermarkecie. Raz na miesiąc listonosz wrzucał do skrzynki kopertę z czekiem. W ten sposób wielki poeta przedłużał moje życie. Umarłem z głodu, gdy już nie mogłem przełykać mojego menu? Czy zabiła mnie wiadomość od listonosza, że blok ulic w którym mieszkam jako opuszczony, zostaje wyłączony z obsługi poczty? Chwasty w ogródku brązowiały i wybuchały wylatując w powietrze. Spadały jak popiół. Gdy policja wkroczyła po pożarze, stwierdziła, że dom gdzie się gnieździłem, ocalał. Znaleźli mnie ustalili moją tożsamość. Zadzwonili do redakcji : "Czy zainteresuje was zgon słowiańskiego poety?" W artykuliku napisano, że pożar spowodowali handlarze nieruchomościami, by wykupić teren za bezcen. Moje poezje długo leżały w kącie pokoju działu miejskieo, potem jeden z dziennikarzy włożył je do bagażnika, z zamiarem przekazania ich do archiwum. Woził je długo. Zapomniawszy o nich oddał samochód, gdzie go zgnieciono.