Jest tak: Książę Clarewood odurzony urodą i przymiotami wykluczonej z towarzystwa Alexandry Bolton proponuje jej układ haniebny i jawnie krzywdzący. Nie udaje się uniknąć plotek, robi się skandal i pozbawiona czci panna ląduje na ulicy. W międzyczasie, urobiony przez familię książę dochodzi do wniosku że Boltówna jest diamentem bez skazy, wyciąga ją ze slumsów, ściąga do siebie. Karmi, poi, uchyla przed nią serca oraz kotary łożnicy (tia...), by ponownie pokazać, że za tytułem i przystojną gębą stoi zwykły hebes. Szczerze? "Układ z księciem" to jakieś jaja.
Oprócz tego, że byle jaki, hałaśliwy i chaotyczny, jest też zwyczajnie niechlujny. Tłumacz do spółki z redaktorem przynajmniej raz popełnili każdy z możliwych błędów: Brakujące słowa, litery, kropki, spacje i przecinki. Dwaj mężczyźni i ONI OBOJE.... To który z nich jest kobietą? Tłumacz nie widzi różnicy między przyszłym a niedoszłym małżonkiem, główna para zamienia się płcią całkowicie dowolnie: Clarewood staje się kobietą, sir Randolph również wyraża się o sobie per "ona".
Alexandra zależnie od okoliczności czuje się raz kobietą, raz mężczyzną, zmieniając przy okazji imię na Alexandry, od czego nawet Clarewood głupieje ("...abyś był zadowolona..."). Jest jeszcze szczek Stephena, rzucany oschło światu, który okazuje się świtem...
Jak na taką sobie książczynę, wycenioną przez HarperCollins Polska na jedenaście złotówek, będzie tych kwiatków z połowa książki. Sporo. A gdy człek ma już serdeczni...