Antoine De Saint-Exupery to autor, którego zdecydowanie nie trzeba nikomu przedstawiać, ale znamy go właściwie głównie jako osobę, która stworzyła Małego Księcia, prawda? A widzieliście już "Twierdzę", powieść, która miała być swego rodzaju testamentem pisarza?
Mamy tutaj snucia filozoficzne. Utopijne marzenia, kult miłości, odwagi, wierności, a przy tym pokonywania własnych słabości. To niemal siedemset stron opowieści, którą wręcz należy się zachwycać, pozwolić popłynąć myślom, a później rzucić się w wir kaca czytelniczego.
Bo musicie wiedzieć, że w środku faktycznie znajdujemy utopijną wizję, która przesiąka do podświadomości i ma zamiar tam zostać. Już po kilku stronach wiadomym jest, że trzeba ją sobie dozować, nie pędzić przez nią, a wręcz sobie dawkować. Tylko czy kogoś jeszcze dziwi, że Saint-Exupery coś takiego stworzył?
Bardzo mi szkoda, że nie mógł jej dokończyć i faktycznie, jak już zdążyłam w wielu miejscach doczytać, od mniej więcej połowy widać, że już nie przyłożył ręki do korekty, poprawek, nie nanosił swoich wizji. I chyba niestety nikt nie może mu dorównać, więc zostajemy z taką niedokończoną myślą.
To opowieść, którą należy pokazywać wszystkim i jest idealnym pomysłem gdy pada pytanie typu: co kupić nastolatkowi, przyjaciółce, babci? No właśnie tę, bo jest przeokrutnie uniwersalna i absolutnie cudowna.
Podsumowując: nie mogę przejść nad nią do...