Ależ ja miałam oczekiwania! Współautorem były prezydent, Biały Dom stanie przede mną otworem, będę z nim przemierzać korytarze, poznam jakieś sekrety, będzie się działo. Wyobrażałam sobie, że książka usatysfakcjonuje mnie od strony poznawczej co najmniej tak, jak „Konklawe” Harrisa (oj! ta to usatysfakcjonowała!). A tymczasem nic z tego. Czułam się, jakbym oglądała kolejny film sensacyjny ze średniej lub niższej półki, takie trochę odgrzewane kotlety. Od strony fabuły - może być, dużo się działo, ale temat trochę oklepany. Terroryści, atak na internet i sieć. Do tego kryształowy prezydent Stanów Zjednoczonych, taki co to niczego się nie boi i najdzielniejszym z dzielnych zuchów jest. Coś jakby Harrison Ford z filmu „Air Force One”.
Książka uświadamia jak bardzo jesteśmy zależni od komputerów i do czego mógłby doprowadzić cyberatak. Ale… to już było. Dużo większe wrażenie zrobił na mnie „Blackout”.
Mimo to czyta się nieźle, cały czas coś się dzieje, postaci nie irytują, zakończenie zaskakuje.
Można przeczytać. Choć poniżej moich wygórowanych oczekiwań.