Mam bliźniaki w wieku ośmiu lat i im ta książeczka bardzo się podobała, śmiali się przy historii o "kaszlu rekina", przeżywali bardzo tajemnicze wakacje w drewnianym domku nad jeziorem i w starym dworze, próbowali rozszyfrować kod i odkryć kto zostawił największe ślady. To był dobra zabawa dla całej rodziny. Największe wrażenie wywarła na nich opowieść o Albercie Strasznym: "(...) wybraliśmy się z rodzicami do niewielkiej miejscowości Stary Dwór. Rodzice wynajęli pokój na piętrze w starym dworku, który został odrestaurowany po wielu latach popadania w ruinę. Nowy właściciel urządził tutaj niewielki pensjonat dla wczasowiczów, którzy podczas letni wakacji chcieliby odpocząć z dala od zgiełku miasta, na łonie natury, pośród zapachu drzew i spokojnej, czystej tafli jeziora. Krysi tak bardzo się tutaj podobało, że któregoś wieczoru przy kolacji, na którą wszyscy wczasowicze schodzili się do jadalni znajdującej się na parterze zapytała rodziców: czy moglibyśmy tutaj zamieszkać? (...)
-Nie radzę – odezwała się starsza pani w kapeluszu, która do tej pory siedziała w oddaleniu od nas, w milczeniu przy kominku, wpatrzona w chybotliwe języki ognia (...)
-A dlaczego ? - od razu zapytała Krysia.
-Przed II wojną światową mieszkał tutaj hrabia Albert von Hans. Był bardzo serdecznym człowiekiem. Bogaty, szczodry, uśmiechnięty. Ożenił się z najpiękniejszą dziewczyną ze wsi Joanną Brzozowską. Urodził im się śliczny synek. Byli bardzo szczęśliwi. Hrabia zawsze uśmiechnięty, pomagał chętniej biedniejszym sąsiadom. Każdy go lubił. Pewnego dnia do wsi przyjechali wędrowni grajkowie. Jeden z nich tak pięknie grał na mandolinie, że oczarował muzyką Joannę von Hans. Pewnej nocy zakradł się pod jej okno i zagrał tak piękną a zarazem dziwną melodię, że zaczarował żonę hrabiego. Tej samej nocy spakowała ona kufer, zabrała maleńkiego synka i uciekła z młodym grajkiem. Od tamtej pory Albert von Hans zmienił się nie do poznania. Kazał zniszczyć wszystkie instrumenty muzyczne znajdujące się we wsi. Pastuszkowie nie mogli już grać na wystruganych z drewna fujarkach, a pewnej nocy hrabia podpalił nawet kościelną dzwonnicę. Tym, którym wcześniej dawał pieniądze, kazał sobie oddać podwójnie. Gnębił sąsiadów. Każdy kto tylko zagwizdał, zaśpiewał piosenkę, albo zanucił melodię, trafiał do więzienia, bo Albert był w tej miejscowości sędzią. Stał się ponury, przepełniony gniewem. Mówiono o nim Albert Straszny. Nocami, nie mogąc zmrużyć oka, pędził konno przez las, a w ciemności na wietrze powiewała tylko jego biała koszula jak żagiel na wietrze, na wzburzonym morzu. (...) Ludzie bali się go do samego końca, a nawet do tej pory opowiadają, że niespokojny duch starego Alberta krąży po tej okolicy gotowy zniszczyć każdą nutę, każdą melodię i tego śmiałka, który odważyłby się zagrać na jakimkolwiek instrumencie muzycznym. Wszyscy słuchali starszej pani z zapartym tchem. A ja tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Co tu dużo mówić, bałem się, ta historia mnie porządnie wystraszyła. Ale najbardziej przeraził mnie poranek. Wiecie, co wymyśliła Krysia?! Rano zastałem ją w jadalni ukrytą pod stołem. Miała w ręku stary, niewielki garnek i przytwierdzała do niego gruby papier, który przyczepiła gumką recepturką. A potem wzięła do ręki dwa patyki i zaczęła sobie grać w najlepsze na tym prymitywnie zrobionym bębenku.
-Co ty robisz? - zapytałem przestraszony.
-Chcę sprawdzić, czy Albert Straszny się tutaj zjawi, żeby zabrać mi ten bębenek. (...)
-Co ty chcesz nieszczęście na nas sprowadzić?
-No, co ty Franek, przecież to tylko stara historia, w której nie ma pewnie nawet ziarnka prawdy!"
No, a potem zaczęło się dziać, chyba jednak było tam "ziarnko prawdy" Zresztą, zobaczcie sami! Polecam!
No, a potem zaczęło się dziać, chyba jednak było tam "ziarnko prawdy" Zresztą, zobaczcie sami! Polecam!