Autorka jest doktorem literatury angielskiej i amerykańskiej, a nie pisarką książek przygodowych. I to się czuje podczas lektury. Dużo w niej ciekawych faktów i informacji, ale podanych bez kontekstu, bez wyjaśnień - autorka dobrze wie, o czym pisze, ale zapomina o tym, że czytelnik nie jest absolwentem literatury angielskiej i czasem potrzebuje wyjaśnień, ukazania kontekstu. Akcja jest bardzo ciekawa i nowatorska (coś mi mówi, ze jest tym dla szekspirologów, a przede wszystkim stratfordczyków, czym "Kod Leonarda da Vinci" dla katolików:):)), ale zbyt pogmatwana, niejasna, nie wyjaśniana do końca. Nie żałuję jednak, że ją przeczytałam, bo dowiedziałam się o kilku rzeczach, o których nie miałam pojęcia, m.in. o istnieniu stratfordczyków i oxfordianów, czyli dwóch frakcji spierających się ze sobą, kim naprawdę był Szekspir. Już jakiś czas temu przyszło mi do głowy, że dramaty Łabędzia znad Avonu są bardzo erudycyjne, zawiera się w nich wiedza na wszelkie tematy, poza tym autor znał nie tylko literaturę wielu krajów, ale także kilka języków, znał się na dziedzinach dostępnych w XVI i XVII wieku tylko arystokracji. Skąd o tym wszystkim wiedział i to wszystko znał prosty chłopak ze Stratford, syn rękawicznika? Ale nie skupiałam się na tym myśleniu. Teraz dowiedziałam się, że znawcy literatury spierają się o to od wieków. Niektórzy przypisują autorstwo sztuk Francisowi Baconowi, inni, właśnie oxfordianie, księciu Oxfordu, a stratfordczycy bronią Szekspira. Fascynujące!!
...