Szklany ogród już zawsze będzie mi się kojarzył z epizodem ocalałego jeża używanego przez dzieciaków jako broni.
Jest też codzienną wędrówką w poszukiwaniu ocalałych butelek, ich myciu i sprzedawaniu.
Z tego przekazu wyziera bieda, beznadziejność, brak nadziei by budować świat lepszy, próżno szukać tu piękna. Obraz Tibuleac działa oślepiająco drażniąc czytelnika niektórymi rozwiązaniami fabularnymi, próbując go jednocześnie obłaskawić metaforycznym językiem.
Mołdawia stojąca u progu zmian ustrojowych, pragnąca samodzielności jest niczym główna bohaterka Łastoczka zabrana z wiejskiego sierocińca, poszukująca tożsamości, walczącą o wolność.
Obserwujemy jej zagubienie, dorastanie wśród biedy, brudu I nie ma szans na to, by wyzwolić się spod wpływu tego melancholijnego obrazu.
Bo prawda jest taka, że pochylisz się tu czytelniku nie nad samym kontekstem, czy postacią dziewczynki, ale nad każdym zdaniem. U Tibuleac każde słowo niesie ogromny ciężar, nie ma tu też nadziei czy szans na pokrzepienie.
Krótkie rozdziały tworzą kawałki, które dość trudno poskładać.
Lubię i taką powieść, nie straszne mi literackie brudy, choć w przypadku Szklamego ogrodu trudno było mi się odnaleźć.