Czytałam pamiętniki komendanta obozu Auschwitz Rudolfa Hoessa [Hössa], dawno temu i we fragmentach, ale Paul Doll Amisa szybko zaczął mi go przypominać - to ten sam sentymentalny idiota, łatający niedostatki rozumowania narodowosocjalistycznym „kopiuj-wklej”, obserwujący z uwznioślającą (w jego mniemaniu) refleksyjnością dzieci idące do gazu pod kwitnącymi drzewami owocowymi – ach, co za kontrast!; to człowiek organicznie niezdolny do postawienia się w sytuacji innego, istny portret „banalności zła”.
Ale… spoufalanie się z jednym z podwładnych, picie, bo nerwy jak postronki, ocieranie się o szaleństwo – autor czyni go ludzkim w jakiś wydumany sposób. Nie wiem, czy to jest unik spowodowany bezradnością, czy Amis z rozmysłem chciał pokazać, że nie zbliżymy się do tamtej rzeczywistości inaczej, niż widząc ją jako senny koszmar.
Główny bohater, Golo Thomsen, który dostrzega rzeczy, jakimi są, ale musi działać konformistycznie albo ukrywać swoje prawdziwe nastawienie, jest „naszym człowiekiem” w przeszłości. Jego miłość (?) to tylko pretekst, paliwo narracyjnej maszyny, ale w zasadzie rzecz bez znaczenia.
Dobrze odrobił autor pracę nad zgłębianiem materiałów historycznych, z czego zdaje relację na koniec. Jeśli już musi powstawać literatura „z drugiej ręki” na temat Zagłady, to mogłaby być właśnie taka, bo nie spłaszcza, nie wygładza historii.