Drugi tom z serii Soften od Weroniki Schmidt nie porwał mnie tak bardzo, jak „You soften me”. Muszę jednak przyznać, że do dobrze napisana kontynuacja.
Pierwsza cześć przyzwyczaiła nas do gburowatego Victora, a przy lekturze drugiej miałam wrażenie, ze ktoś podmienił bohaterów. Poniekąd to logiczne, że okazali się być inni, w końcu akcja „Soften me again” dzieje się dwa lata po zakończeniach pierwszej części. Wierzcie mi, wydarzyło się przez ten czas wiele, nie zdradzę wam co, by nie odbierać przyjemności z czytania. Willow i Victor dojrzeli, spełniali marzenia, konfrontowali się z przeloscia, lub po prostu adaptowali się do nowej, nierzadko naznaczonej bólem teraźniejszości.
Czytając najnowszy tom znajdziecie odpowiedzi na każde pytanie pozostawione samo sobie. Autorka mistrzowsko podomykała rozpoczęte wątki. Po zakończonej lekturze miałam odczycie spokoju. Może się wam to wydawać dziwne, ale naprawdę nienawidzę porozpoczynanych i nieskończonych wątków, a tutaj Weronika zadbała o mój komfort psychiczny.
Przy tych wszystkich kłodach, które rzuca bohaterom los, Willow i Victor nie zapomnieli o ich wspólnej miłości: tańcu. I to właśnie ta czynność, ich wspólny talent pozwalał na ponowne poznawanie się, odkrywanie na nowo. Może właśnie dzięki treningom we dwoje ponownie sobie zaufali, postanowili zaryzykować, postawić na jedną kartę.
„Soften me again” było bardziej nostalgicznie, życiowe, a ...